25kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Na pokładzie „Błyskawicy”

00-DSC 9484-nb

Koło „Błyskawicy” przechodzę tysiące razy, tak często, ze już jej prawie nie zauważam.

Chociaż nie, to wcale nie tak! Pamiętam, kiedyś poszedłem na Skwer i „Błyskawicy” tam nie było! Nie sposób opisać, jak mnie to zaniepokoiło. Rozpocząłem natychmiastowe śledztwo, szukając zaginionego okrętu. Nie zdybawszy jej w porcie wojennym zaglądałem przez płoty, usiłując dostrzec jej sylwetkę gdzieś w jakimś basenie portowym, aż w końcu znalazlem ją w doku Stoczni Nauta, mieszczącej się wówczas jeszcze w samym środku miasta przy ulicy Hryniewieckiego. Przechodziła tam remont, podczas którego miała też otrzymać nowy kamuflaż! To mnie zafascynowało. Nowy kamuflaż? Po cukierkowo landrynkowym kamuflażu ostatnich lat mogło być tylko lepiej! Specjaliści z MarWoju twierdzili wprawdzie, że inspiracją do „starego” nie były lalki Barbie, lecz był to kamuflaż "błękitny", przewidziany przez Admiralicję Royal Navy dla niszczycieli typu "A" na tzw. trasie islandzkiej na przełomie 1941 i 1942 roku – ale w to jakoś nigdy nie mogłem uwierzyć. Dlatego też z wielkim niepokojem czekałem na pojawienie się okrętu w Basenie Prezydenta w trzecim dniu stycznia 2012 roku (wejść wcześniej na teren Nauty było prawie niemożliwe. Ale wszystko to opisałem swego czasu w artykule „Kamuflaż, czyli nowe szaty Błyskawicy” ( http://naszbaltyk.com/morskie-kadry-antka/233-kamuflaz-czyli-na-tropach-blyskawicy.html 9 ) Szczęśliwie nowa szata okrętu, którą nosi on do dziś, spodobała mi się. Nazywa się ona „Admiralty Dark Disruptive”. W podobnym kamuflażu „Błyskawica” pływała po Morzu Śródziemnym od lądowania w Afryce Północnej jesienią 1942 aż do remontu po kolizji z brytyjskim niszczycielem „Musketeer” w 1944 roku.

Wracając jednak do początku, przechodziłem obok Błyskawicy tysiące razy, ale nigdy jakoś nie wszedłem na jej pokład (ostatnim razem - kiedy byłem dzieckiem i przyjechałem z rodzicami do Gdyni na wakacje – ale to było naprawdę dawno). Pierwszego maja, mijając ją po raz kolejny, zagadnąłem jednak z głupia frant marynarza przy trapie, kiedy zaczyna się sezon turystyczny, od kiedy można okręt zwiedzać.

- Od dzisiaj – odpowiedział.

I to był właśnie ten strzał, ta błyskawica, która trafila mnie jak grom z jasnego nieba, przywołując wspomnienie dziecięcych fascynacji. Poczułem, że muszę natychmiast zwiedzić okręt! Ale cóż, kasa była właśnie zamknięta – przerwa w zwiedzaniu! Ot, kłopot! To jednak jeszcze bardziej utwierdziło mnie to w przekonaniu, ze wejść MUSZĘ.

Akurat miałem przy sobie aparat. Zrezygnowałem jednak z „klasycznych”, pocztówkowych ujęć, które robię jej zawsze (jak być może policzyliście, mieć ich muszę tysiące), tym razem wejdę na pokład i dam się „Błyskawicy” oczarować – a nowe ujęcia znajdą się same!

Świadomie i z premedytacją nie pokazuję Wam też fotek z wystawy, urządzonej we wnętrzu kadłuba. Kto chce, niech obejrzy ją sobie sam. Zgromadzone są tam pamiątki po różnych okrętach i zdarzeniach wojennych, ilustrujące nasze „wielkie dni małej floty” (kto czytał, wie, o czym mówię).

Mnie bardziej interesował sam okręt. Niestety, wewnątrz jest niewiele do zobaczenia. Poza częścią muzealną obejrzeć można w zasadzie tylko przedział maszynowy, na który skladają się kilometry rur, dziesiątki manetek, setki zegarów i tony żelastwa, którego przeznaczenie nie jest do końca jasne. Parowe turbiny na Błyskawicy są już bowiem od pół wieku niesprawne po wypadku w dniu 9 sierpnia 1967 roku, kiedy podczas ćwiczeń zespołowych Dywizjonu Niszczycieli w kotłowni numer 2 pękł przewód parowy wysokiego ciśnienia. Tragicznym żniwem tego wypadku była śmierć siedmiu członków załogi. Czterech marynarzy zginęło na miejscu, trzech innych, ciężko rannych i poparzonych, zmarło w szpitalu. A okręt nigdy nie wrócił do czynnej służby. Dokładnie przed 38 laty, 1 maja 1976 zastąpił wysłużoną „Burzę” w roli okrętu muzeum.

W maszynowni jest bardzo ciasno, co daje jakieś wyobrażenie o warunkach pracy na ówczesnym okręcie wojennym. Inne pomieszczenia są jednak niedostępne. Nie można wejść na mostek. Szkoda, bo to byłoby naprawdę ciekawe miejsce! Możnaby pokazać wojenne wynalazki, jak RADAR, ASDIC, przedstawić działanie dalmierza czy też zapoznać ciekawych turystów z komunikatami NEMEDRI i trwającą przez kilkadziesiąt powojennych lat koniecznością nakreślania przez drugich oficerów na statkach wszystkich bander poprawek na morskich mapach. Poza tym ze stanowiska bojowego na mostku okręt wygląda z pewnością dużo ciekawiej!

Ale cóż, zamknięte są wszystkie pomieszczenia załogowe, łącznie z mesą i kuchnią. Wszędzie tylko tabliczki zakazujące wstępu lub rozwieszone w poprzek sznurki. Nawet dostępną zrazu część pokładu głównego marynarze usiłowali zamknąć dla zwiedzajacych, a to z powodu dzwonu okrętowego, znajdującego się obok mosiężnych tabliczek na cześć. Dzwon ten rączkami dzieci co rusz wybijał bowiem „szklanki” w zupełnie nieregulaminowych odstępach. Dwóch marynarzy udało się więc z odpowiednim kawałkiem sznurka, aby ogrodzić tę część pokładu. Zbiegiem okoliczności sznurek okazał się jednak być za krótki, co załoga przyjęła z dużą dozą humoru.

I to był najpiękniejszy chyba moment na „Błyskawicy”!

© Antoni Dubowicz 2014

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: