29marzec2024     ISSN 2392-1684

Stocznia „Szkunera” – kwietniowe refleksje

00-DSC 7138-nb

Opuszczając w początku stycznia tereny Rybackiej Stoczni „Szkuner” pełen byłem oczekiwań i optymizmu. Po dwóch latach nadzwyczaj aktywnej działalności stocznia miała się czym pochwalić. Na placu zrobiło się ciasno. Puste niegdyś stanowiska (a jest ich czternaście) zapełniły się kutrami, zmienił się też radykalnie charakter wykonywanych prac. Oprócz czyszczenia i malowania kadłubów coraz częściej zobaczyć można było skomplikowane i niejednokrotnie efektowne przebudowy, przedłużania czy też budowę jednostek praktycznie od podstaw. Szereg poważnych inwestycji, przeprowadzonych szczególnie w 2013 roku pozwalał przypuszczać, że jest tu jakaś myśl przewodnia, pomysł na przyszłość. Zdobycie europejskich certyfikatów i pozyskanie nowych kręgów zleceniodawców, a zwłaszcza Marynarki Wojennej, wzmocniło pozycję stoczni i zagwarantowało jej ekonomiczny sukces. Tym bardziej więc cieszyłem się na nadchodzący rok.

 Zamiast jednak relacji o kolejnych sukcesach pojawiły się w prasie informacje o tarciach i nieprawidłowościach w radzie nadzorczej należącego do powiatu „Szkunera”. Powołani przez starostę puckiego członkowie rady latami pełnili swe stanowiska w niezgodzie z prawem (pozostając jednocześsie radnymi powiatowymi – kontrolowali samych siebie). Rozgorzały politycznie zabarwione dyskusje, przesłaniając całkowicie działalność firmy.

W połowie lutego w trybie natychmiastowym z funkcji zrezygnowała pani Prezes „Szkunera”, nie podając przyczyn odejścia. Jej funkcje przejął komisarycznie sekretarz rady nadzorczej. Krótko potem ze stron internetowych„Szkunera” zniknęły wszelkie ślady działalnosci stoczni - jakby przestała ona w ogóle istnieć. Zginęły relacje o inwestycjach, o osiągnięciach, o nowych realizacjach, o jakichkolwiek planach. Link na stocznię przestał się otwierać, na liście telefonów kontaktowych na próżno szukać numeru, nazwiska, czy też adresu mailowego dyrektora stoczni (rozmawialem z nim jeszcze krótko przedtem i odniosłem wrażenie, że jest pełen planów na następne lata).

Z wielkim niepokojem jechałem więc 22 kwietnia do Władysławowa, by rozejrzeć się co dzieje się w miejscu, do którego zapałałem tak wielką sympatią. Udałem się prosto do biur dyrekcji stoczni, gdzie dowiedziałem się, że pana dyrektora już nie ma! Spotkany na korytarzu inny pan, wychodzący właśnie z dyrektorskiego gabinetu zezwolił mi jednak na fotografowanie, co mnie bardzo ucieszyło. Rozumiem, pośpiech, masa roboty, sytuacja awaryjna, na wzajemne przedstawianie się przyjdzie jeszcze czas. Wdzięczny więc byłem, że potraktowano mnie tak przyjaźnie.

Plac stoczniowy był raczej pusty. Z czternastu stanowisk zajęte były raptem cztery. Na jednym stał biały jacht motorowy „Discovery”, drugą flankę zajmował „Drakkar” – przerobiony z rybackiego kutra statek wikingów, wożący wędkarzy na rejsy po morzu. Właśnie odmalowywano go, przysposabiając do sezonu.

Druga strona kanalu slipowego była o wiele bardziej interesująca. Na skrajnym stanowisku przy basenie stoczniowym znajdował się bowiem „Jean de la Lune”, bardzo ładny statek żaglowy, którego nigdy przedtem nie widziałem. Kręciło się przy nim kilku mężczyzn, którzy absolutnie nie wyglądali na pracowników „Szkunera”.

Ostatnim statkiem w stoczni, a drugim z ciekawych był wrak „Normandii”, czyli to co pozostało z wożącego wędkarzy w morze drewnianego kuterka po drugim już pójściu na dno, którego sprawcą był szalejący w grudniu orkan „Ksawery” (inną jego ofiarą była hala namiotowa, która nadal nie została naprawiona). Ponownie wyciągnięta z dna basenu „Normandia”, jedna z najstarszych jednostek we władysławowskim porcie, wylądowała na stanowisku stoczniowym, strasząc swym widokiem turystów, czekających na stacji kolejowej „Władysławowo-Port”. Gdyby akurat tacy byli – ponieważ w związku z budową szyn kolej chwilowo nie kursuje. Przy „Normandii” nie pracował nikt, byłem więc chyba jedyną osobą, która poświęciła jej odrobinę zainteresowania.

Po terenie kręciło się kilku pracowników, jednak ze znanej mi tu atmosfery gorliwej krzątaniny nie pozostało nic. Ulotniły się gdzieś perspektywy i przygasła nadzieja na intensywny rozwój stoczni, jakby optymizm nieobecnego już dyrektora odszedł razem z nim. Zadanie, stojące przed obecnym dowództwem „Szkunera”, jest nadzwyczaj trudne i z niepokojem patrzę w przyszłość. Mam jednak nadzieję, że znajdzie się jakieś dobre rozwiązanie.

Były też oczywiście momenty weselsze. Należało do nich spotkanie z „Franusiem” i jego załogą, miałem też okazję oglądać wyciąganie z wody i transport na stanowisko kutra „WŁA-161”. Ale tym wydarzeniom poświęcę osobne relacje.

© Antoni Dubowicz 2014

PS:

Historia drewnianej brygantyny o dźwięcznej, francusko brzmiącej nazwie „Jean de la Lune” jest tak fascynująca, że postanowiłem dodać ją w postscriptum. Statek ten, zbudowany w 1957 roku we francuskiej stoczni Chantiers Navales de Cornouille w Lorient jako motorowy kuter rybacki, stacjonował początkowo w Douarnenez w Bretanii. Drewniany kadłub z drewna dębowego wzorowany był na żaglowcach z przełomu wieków (XIX na XX). Nic dziwnego więc, że kuter przebudowywany był wielokrotnie. I tak już w połowie lat 70tych w Colchester stał się żaglowcem, pływając początkowo jako szkuner sztakslowy, a od 1993 jako brygantyna. Używany jako żaglowiec szkolny, od 1983 roku pływal w czarterze JDL Marine Ltd po wodach zachodniej Szkocji w rejonie Hebrydów. Zimą 1985 żeglował na Karaibach, w następnym roku uczestniczył w 3-miesięcznym rejsie w Operation Raleigh. Brał też udział w wielu innych żeglarskich regatach, między innymi w Rouen i Weymouth w 1994, Cutty Sark Tall Ships’ Race 1995 (był wtedy piąty w klasyfikacji!) i Brest 1996.

Wiosną 1997 przeszedł w Leith generalną modernizację. Kompletnie odnowione i przebudowane zostały pomieszczenia załogowe i socjalne, wbudowano też nową kuchnię, sterówkę i systemy wentylacyjne. Prace kontynuowano w kolejnych latach, instalując nowoczesne urządzenia nawigacyjne, toalety, łazienki, dokonując w 2003 generalnego przeglądu silnika i wbudowując w 2004 zbiorniki wodne. Jednak po przejściu właściciela „na emeryturę” statek stał przez ostatnie kilka lat w Leith na sznurku, nie używany. Za 375.000 £ zakupił go nowy właściciel. W rezultacie piękny ten żaglowiec znalazł się w końcu kwietnia we Władysławowie.

Nie wiem, czyje ręce wzięły się za jego remont, ale chyba nie były to ręce „Szkunera”. A szkoda.

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Komentarze  

0 #1 Wojtek 2016-11-02 16:13
Jean de la Lune był w regatach Cutty Sark w 1995 roku czwarty, a nie piąty.

Pierwszy był irlandzki Asgard II, drugi Kapitan Głowacki, trzeci brytyjski Royalist, a JDL był czwarty i ostatni w swojej klasie. :)
Cytować

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: