29marzec2024     ISSN 2392-1684

Port, panamaxy i papierosy

00-DSC 2491-nb

Niedziela 20 kwietnia była w tym roku niedzielą wielkanocną. Do portu wyrwałem się więc dopiero pod wieczór, tuż przed ósmą. Załapałem się jeszcze na jakieś resztki światla (dzień był, całe szczęście, ładny), ale ściemniało się szybko.

W Basenie IV im. Piłsudskiego stały, jak zawsze, holowniki. Ale nie one były dziś głównym obiektem mojego zainteresowania.

Uwagę zwracał bowiem stojący przy Nabrzeżu Polskim prom „Stena Baltica” (juz siódmy z kolei statek z tą nazwą), który Stena wprowadziła na linię Gdynia-Karlskrona w miejsce pechowej „Steny Alegry” na przełomie roku. Polskie to nietypowe miejsce dla promów, ale dziwnym trafem „Baltikę” spotykam tu po raz któryś. Prawdę mówiąc, to jeszcze nigdy nie widziałem jej w innym miejscu. To się nazywa splot przypadków!

Przy Indyjskim zaś parkowala gigantyczna „Maja”, największy dźwig pływający w Polsce. Zbudowana w 1980 roku w Sewastopolu „Maja” jest własnością PRO (Polskiego Ratownictwa Okrętowego) i jest samobieżną jednostką pływającą. Wielki wysięgnik żurawia wyposażony jest w dwa potężne haki. Na większym z nich (wysokim na 4,26 m!) można podnieść ciężary o masie do 330 ton do 46 m nad poziom wody (w promieniu 15 m od osi dźwigu) , na „małym” zaś haczku (wysokim na ledwie 2,33 m) 100 tonowe ciężary do wysokości 60 metrow w promieniu 18 m. Na wolnym pokładzie o wymiarach 19,2 x 19,2 m składować można wielkogabarytowe ładunki o ciężarze do 800 ton.

Za „Mają” przyczepił się do nabrzeża „Odys”, holownik o niesłychanie pięknej, zgrabnej sylwetce. Zbudowała go w 1979 roku Stocznia Marynarki Wojennej im. Dąbrowszczaków w Gdyni. Był szóstym z serii dziesięciu holowników o wyporności okolo 590 ton i uciągu na palu 29 ton. Holowniki te, choć pochodzą z jednej serii, nie są identyczne. Jedynie kadłub jest taki sam na wszystkich jednostkach. Myślę, że licząca 15 osób załoga „Odysa” świętowała w domu, ale i tak statek nie był ciemny i opustoszały. Paliło się oświetlenie pokładu głównego, a stalowe drzwi w nadbudówce były otwarte. Ktoś więc pełnił dyżur. Kto wie, może ucieszyłby się widząc kręcącego się po porcie drugiego człowieka, który najwyraźniej nie był tam z obowiązku, tylko z własnej, nieprzymuszonej woli? Tego jednak się nie dowiem, bo nikt nie wyjrzał.

Miejsce na samym końcu Nabrzeża Indyjskiego zajmował wielki, czarny masowiec. Już z daleka zauważyłem, ze to nasz, znaczy - polski! Takie rzeczy się widzi, takie rzeczy się odnotowuje! „Legiony Polskie” to tzw panamax, należący do Polskiej Żeglugi Morskiej, największego polskiego armatora – co ciekawe, powstałego jeszcze w czasach PRLu, nadal działającego, nadal państwowego i nadal przynoszącego zyski! Na kominie widnieje znany od dziesięcioleci na całym świecie znak armatora, czerwona tarcza z białym trójzębem i literami PŻM. Niestety, portem macierzystym nie jest już, jak kiedyś, Szczecin – tylko Port Vila w Republice Vanuatu, kraju tak egzotycznym, że prawdopodobnie większość Polaków nigdy o nim nie słyszała, nie mówiąc już o wskazaniu go na mapie.

„Legiony Polskie” to masowiec o długości prawie 230 m i szerokości ponad 32 m. Jak już napisałem, to panamax, czyli statek o gabarytach, pozwalających  jeszcze na przejście przez Kanał Panamski. W przepastnych ładowniach pomieścić się może 3.020.288 stóp sześciennych ładunków sypkich. W bardziej ludzkich jednostkach odpowiada to ok 85.525 m³. To niemało!

Statek zbudowała w 1991 roku duńska stocznia Burmeister & Wain w Kopenhadze. To jedna z 5 siostrzanych jednostek. Pozostałe nazywają się „Szare Szeregi”, „Orleta Lwowskie”, „Polska Walczaca” oraz „Solidarnosc”.

„Solidarnosc”? (już nie stawia się polskich znaków, sorry). To kojarzy się przecież z kolebką „S”, czyli ze Stocznią Gdańską. A, jak wiadomo, stoczniom jest źle, stocznie trzeba ratować!

Kiedy więc niedawno PŻM ogłosiło, że chce zamówić nowe statki na Dalekim Wschodzie, natychmiast pojawiły się polityczne zarzuty, że rdzennie polski, do tego państwowy armator nie zamawia swych statków w krajowych stoczniach! Kampania była agresywna, hałaśliwa i wywołała sporo niezadowolenia społecznego. Jak zwykle jednak, skończyło się tylko na rozpętaniu burzy.

Jak się okazuje, niepotrzebnie. Kilka dni temu PŻM poinformowała, że budowę czterech kolejnych masowców (o pojemności 38.500 DWT każdy) zlecono, podobnie jak i ośmiu poprzednich, chińskiej stoczni Yangfan w mieście Zhoushan, ok. 300 km na południe od Szanghaju. Przesłane przez PŻM zapytania ofertowe do polskich stoczni produkcyjnych pozostały bez odpowiedzi. Nie wpłynęła żadna polska oferta. To już jednak nie był polityczny temat. Może i dobrze.

Załoga „Legionów Polskich” święta spędzała chyba na pokładzie, bo trudno sądzić, żeby rekrutowała się z samych gdynian. Kiedy podchodziłem do statku, zapaliły się na nim światła. Ale na oświetlonym pokładzie u szczytu dłuuuugiego trapu mignął mi tylko przez krótką chwilę cień wachtowego.

W ciągu kilku następnych dni „Legiony Polskie” załadowywano. Statek zanurzał się coraz głębiej, coraz bardziej czarne burty zbliżały się do linii wody.

Tej niedzieli jednak ściemniło się już na dobre, przerwałem więc portową wędrówkę i udałem się do domu na kolację. Pozostawiłem za sobą holowniki, promy, masowce i ... zrozpaczonego strażnika na bramie. Biedny człowiek, zapomniał zapalniczki, a właśnie rozpoczynał nocny dyżur. Osiem nieskończenie długich, samotnych godzin bez papierosa.

Nie mogłem mu pomóc. Święta nie dla wszystkich są szczęśliwe!

© Antoni Dubowicz 2014

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: