Tall Ships’ Races 2009 Gdynia – w przeddzień zlotu
- Post 18 lipiec 2014
- Odsłony: 3338
Operation Sail lub też Tall Ships’ Races – to jeden z największych i najbardziej prestiżowych zlotów wielkich żaglowców na świecie, połączony z regatami oraz imprezami towarzyszącymi. Organizatorem zlotów jest Sail Training Association, a ich celem propagowanie idei wychowania młodzieży na pokładach wielkich żaglowców (minimum 50% załogi musi być w wieku od 16 do 25 lat).
Zwykle regaty Tall Ships’ Races składają się z trzech etapów, dwóch stricte regatowych („Race1” i „Race2”), rozdzielonych tzw. etapem towarzyskim („Cruise in Company"), podczas którego istnieje możliwość wymiany części załóg.
Żaglowce ścigają się w 4 klasach:
- Klasa „A” - największe żaglowce - o długości powyżej 40 m
- Klasa „B” - żaglowce średniej wielkości o tradycyjnym ożaglowaniu - 9,14<CA<40m
- Klasa ”C” - Jachty morskie bez spinakera - 9,14<CA<40m
- Klasa ”D” - Jachty morskie ze spinakerem - 4,14<CA<40m
W roku 2009 punktem wyjściowym regat była Gdynia. Żaglowce przybyć tu miały 2 lipca, aby 5 lipca - po wielkiej paradzie na wodach Zatoki Gdańskiej - wystartować do regat do St. Petersburga w Rosji, Turku w Finlandii i Kłajpedy na Litwie.
30 czerwca, na dwa dni przed zlotem, w Gdyni nie czuło się jeszcze żadnego związanego z tym podniecenia. Połowę następnego dnia spędziłem we Władysławowie, lecz kiedy po południu, dobrze po szesnastej wróciłem do Gdyni, Basen Prezydenta wcale nie przypominał miejsca, które widziałem dnia poprzedniego. Zaroiło się w nim od żaglowców!
W narożniku, w cieniu budujących się absurdalnie wielkich wieżowców Sea Towers, cumowały przy zamkniętym (jeszcze) dla publiczności nabrzeżu Dalmoru jednostki należące do klasy B - holenderski „De Gallant” , belgijski „Rupel” i dwa kolejne Holendry, ustawione burta w burtę „Jacob Meindert” i „Flying Dutchmann”. Za nimi „Antwerp Flyer” z Belgii (klasa C) oraz stojące w „trójpaku”: belgijski „Ebb Tide” (klasy C), brytyjski „Pegasus”( B) i duńska „Utopia”( B). Za nimi cumowały kolejne żaglowce klasy C, fińska„Anya” i stojący przy jej burcie brytyjski „Maybe”.
Bliżej, za „Błyskawicą”, przy Nabrzeżu Prezydenta stał „Zawias”, czyli harcerski „Zawisza Czarny”. Z otwartego luku w pokładzie wystawała górna połowa młodego człowieka z twarzą, na której rysowala się rozpacz i bezradność. Nic dziwnego, pokład zawalony był workami z ziemniakami, skrzynkami z jabłkami i górą plastikowych sześciopaków niegazowanej Ustronianki w półtoralitrowych butelkach. Wszystko to należało jakoś zasztauować- co pozwala zrozumieć wyraz rozpaczy!
Przy krótkim poprzecznym pirsie z jednej strony cumowała widziana już dnia poprzedniego „Gedania” (klasa C) oraz klasyczna „Astrid” z Holandii (klasa A), z drugiej zaś piękna „Kaliakra”, bułgarska siostra naszej „Pogorii”.
Gdzieś na morzu za falochronem dostrzec można było trzy maszty nowiutkiego holenderskiego szkunera „Eendracht”, a za narożnikiem nabrzeża Dalmoru schowały się „Yunyi Baltiets” z Rosji i
„Grossherzogin Elisabeth” z Niemiec, dwa żaglowce z tych „największych”, należących do klasy A.
Gdzieś tam jeszcze przycupnął brytyjski „Moosk”. Wśród „dużych” sióstr i braci wyglądał na maleństwo. Pozory jednak mylą, żaglowiec ten ma ponad 17 m długości i mieści się jak najbardziej w klasie B!
Tyle na wodzie. A co działo się na lądzie? Na placu pomiędzy „Darami” i gdyńskim Akwarium budowała się potężna scena. Takich rusztowań nie powstydziłby się swego czasu festiwal w Woodstocku, ale dziś KAŻDA scena jest w porównaniu z nim gigantyczna!
Co jeszcze? Na „Darze Mlodzieży” wywieszono wielki baner, informujący o trwającej rekrutacji do Akademii Morskiej. Czyżby nabór był aż tak słaby? Wielkiego zainteresowania transparentem nie zauważyłem. Jakiś samotny przechodzień stał wprawdzie tuż pod nim w pozycji strzeleckiej, ale najwyraźniej interesowała go druga strona basenu - miejsce, w którym akurat nie było nic. Ani reklam, ani żaglowców, ani nawet jeszcze wczoraj dymiącej tu z komina „Caribbean Lady”. Odeszla w siną dal i nawet najmniejszy dymek po niej nie pozostał.
Do nie mającej już zajęć załogi „Błyskawicy” przemawiał jakiś religijny agitator. Podczas gdy orkiestra piratów na wycieczkowym pseudo-żaglowcu przygrywała do barw zachodzącego słońca, na chodnikach wysychały powolutku kałuże.
Co poniektóry Liaison Officer (w pięknej, żółtej koszulce, którą chciałoby się mieć), łącznik między Gdynią i międzynarodowymi załogami żaglowców, łapał ostatnie godziny spokoju przed czekającymi na niego obowiązkami – i tyle. Poza tym było pusto! Organy ścigania miały więc baaaaardzo duzo czasu, aby zastanowić się, czy na lanczyk wolą kebab w normalnej wielkości - po 10 zł, czy też nieco większy - po 13. Trudna i odpowiedzialna decyzja.
Słowem, w zasadzie było już wszystko. Oprócz ludzi!
Za kilka, najdalej kilkanaście godzin miało się to radykalnie zmienić!
cdn...
Tekst i fotografie: © Antoni Dubowicz 2009,2014