23kwiecień2024     ISSN 2392-1684

ARM „Cuauhtemoc” – pożegnanie

00 DSC 3930-nb

Nie wiem, co wpłynęło na to, że pożegnanie „Cuauhtemoca” odbyło się z tak wielką pompą i ceremoniałem. Kilka dni temu żaglowiec wszedł do Gdyni bez żadnych fanfar, witany tylko przez mieszkańców Gdyni i przygodnych wczasowiczów, zebranych na Molo Południowym. Teraz zaś w obchodach pożegnania uczestniczyło dwóch admirałów, orkiestra reprezentacyjna Marynarki Wojenej, kompania honorowa, ambasador Meksyku w Polsce i wielu cywilnych oficjeli, w tym Prezydent Gdyni Wojciech Szczurek, który raz jeszcze przepraszał dowództwo i załogę meksykańskiego żaglowca za paskudne zajścia, jakie miały miejsce na gdyńskiej plaży. Nawet „Dar Mlodzieży” włączył się nieoczekiwanie do ceremonii, defilując przed dziobem i salutując „Cuauhtemoca”.

Nigdzie nie było żadnego programu, więc nie dowiemy się przyczyn tej wielkiej pompy. Zdaniem prawie wszystkich chyba obecnych jednak – właśnie tak powinno się wizytujące Gdynię jednostki (bez różnicy, czy cywilne, czy też wojskowe) nie tylko żegnać, ale i witać! Kto wie, może właśnie to wyjście „Cuauhtemoca” stanie się regułą?

Ale zacznijmy od początku. Wyjście zaplanowane było na czwartek, 22 sierpnia 2013 roku na godzinę 9:30. Nauczony doświadczeniem, na miejsce udałem się odpowiednio wcześniej. Pod burtą byłem wieęc już kwadrans przed dziewiątą. Akurat na czas by zobaczyć, jak załoga punktualnie o 8:53 wchodzi na pokład, na lądzie pozostawiając tylko trapowego. Statek odgrodzony był od publiczności przez ustawione na całej jego długości barierki, a „porządku” strzegły kordony czarnych mundurowych z policji oraz służb miejskich. Na wodzie zaś kręcił się kuter patrolowy Straży Granicznej oraz motorówka policyjna. Wyglądało to trochę dziwnie i siłą rzeczy nasuwała się myśl, że na plaży, kiedy marynarzy „Cuauhtemoca” bili bandyci z Chorzowa – ich nie było, a teraz, kiedy żaglowiec przyszli pożegnać mieszkańcy, w tym duża grupa dzieci - demonstrowano siłę i władzę. Przynajmniej w moim odczuciu był to duży zgrzyt.

Mniej więcej kwadrans po dziewiątej pod gdyńskie Akwarium podjechały autobusy i wypluły z siebie, w zastępstwie kompanii reprezetacyjnej, kompanię podchorążych Marynarki Wojennej pierwszego i ostatniego rocznika (inne były akurat na morskich szkoleniach). Pod budynkiem, który w założeniu miał być dworcem Żeglugi zaczęła formować się orkiestra oraz ubrani w mundury polowe żołnierze w czarnych beretach. To kompania honorowa. Niebawem wszyscy oni zajęli swoje miejsca za płotkiem wzdłuż burty „Cuauhtemoca”, oddzielając jeszcze skuteczniej żaglowiec od mieszkańców Gdyni.

Wolni od służby marynarze na pokładzie zajęci byli obserwowaniem tych przygotowań, robieniem pamiątkowych zdjęć i zdawaniem ostatnich relacji swoim bliskim. Dziś nie ma już chyba człowieka bez telefonu komórkowego!

Zanim doszło do oficjalnych uroczystości pożegnalnych – wypuszczono jeszcze z okrętu dwóch marynarzy, aby mogli pożegnać się ze swoimi dziewczynami. Tak oto nieszczęśnicy ci (i nieszczęśniczki), miast znaleźć chwilę prywatności, stali się centrum zainteresowania zebranych reporterów-amatorów. Chwilkę później zeszli z pokładu goście, żegnani z honorami przez dowódcę.

Punktualnie o 9:30 rozpoczęła się akcja zwalniania pierwszych cum. Na lądzie, oprócz portowego cumowniczego, aktywnie do czynu włączyli się meksykańscy marynarze. Od wody hol na „Cuauhtemoca” podano z holownika „Fairplay XV”. Przez nadal rzucony trap na okręt weszło jeszcze dwóch polskich kontradmirałów, by pożegnać się z dowództwem żaglowca. Po krótkiej chwili obaj byli już z powrotem na lądzie. Meksykańscy marynarze rozpoczęli ostatnie przygotowywania do wyjścia, jedni rozmontowywali i wciągali na pokład trap, inni wdrapali się na salingi i przygotowywali reje do uroczystego pożegnania.

Kiedy wszystko wydawało się być gotowe, w Kanale Południowym pokazała się niespodziewanie sylwetka „Daru Mlodzieży”. Wyszedł on z awanportu i przedefilował przed dziobem wciąż jeszcze zacumowanego meksykańskiego żaglowca. Załoga „Daru” pozdrawiała radośnie gości, a przy basowych dźwiękach statkowej syreny na mostku salutowali oficerowie i kapitan. Ustawieni na baczność marynarze meksykańscy odwzajemnili salut. „Dar” oddalił się i opuścił port wyjściem południowym. Ta piękna scena wywołała na twarzach mieszkańców Gdyni wzruszenie i dumę. „Nasi chłopcy” spisali się na medal!

Już zwolniły się ostatnie cumy, napiął się hol, „Fairplay XV” zaczął odciągać dziób „Cuauhtemoca” od nabrzeża. Na jego wantach i rejach – marynarze w białych mundurach. Z okrętowych głośników rozległa się muzyka.

- Soy puro mexicano, nacido en este suelo, en esta hermosa tierra que es mi linda nación. Mi México querido, Que linda es mi bandera, Si alguno la mancilla, Le parto el corazón. Viva México! Viva América! OH suelo bendito de Dios! Viva México! Viva America! Mi sangre por ti daré yo -

(jestem Meksykaninem, tutaj urodzonym, w tej cudnej krainie, która jest moją ziemią. Mój ukochany Meksyku, jakże piękna jest twoja flaga! Jeśli ktoś ją zbruka – złamie mi serce!Niech żyje Meksyk, niech żyje Ameryka, o, błogosławiona ziemio Boga! Niech żyje Meksyk, niech żyje Ameryka, za Ciebie oddałbym życie!)
Tuż po wyjściu z Basenu Prezydenta, idąc w stronę głównego wyjścia z gdyńskiego portu – „Cuauhtemoc” wywiesił dumnie gigantyczną banderę Meksyku. Była dokładnie godzina 10:13.

Marynarzy z „Cuauhtemoca” zapamiętamy jako miłych, wiecznie uśmiechniętych, pogodnych i nad wyraz przyjaznych chłopców.

Viva México…

© Antoni Dubowicz

PS: Żegnając się z Gdynią kapitan żaglowca obiecał podobno Prezydentowi Szczurkowi, że jego okręt jeszcze tu wróci.

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: