19kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Z „Koulitsą” na holu

00-DSC 0393-nb

Ledwo zdążyłem wskoczyć na pokład, jak „Centaur II” odszedł od nabrzeża, zakręcił prawie w miejscu zgrabne kółeczko i znalazl się przed dziobem gotowej do wyjścia „Koulitsy”.

Przy jej burcie stały już w pełnej gotowości dwa inne holowniki: „Fairplay IV”, dopychający rufą czarną burtę kolosa do nabrzeża (nie po raz pierwszy zaobserwowałem, że jazda rufą do przodu należy do ulubionych zabaw „Fairplaya”) oraz „Heros”, który już podał linę holowniczą na rufę.

W sterówce „Centaura” kapitan, pan Marek Czaja, zajęty był całkowicie manewrami. Powitanie musiało więc poczekać – najpierw trzeba było nadgonić czas, stracony na podejmowanie mnie z nabrzeża. Z wysokości mostka obserwowałem więc gdyński port, „obsłużoną” przez holowniki przed chwilą „Tiarę”, widoczne w porcie wojennym nasze nowe, stare niszczyciele poamerykańskie, stojący tuż za „Koulitsą” równie wielki masowiec „Arcturus”.

Na „Centaurze” nie byłem jeszcze nigdy, więc wszystko mnie ciekawiło. Kręciłem się, by znaleźć najlepsze miejsca do fotografowania. Ale i to przyszło mi robić w pośpiechu, bo oto już poszła z wysokiego dziobu „Koulitsy” rzutka, zgrabnie podjęta przez czekającego na „Centaurze” marynarza. Kilka sekund później do rzutki przymocowany był hol. Na dany znak „Koulitsa” rozpoczęła wciągać go na statek.

Tak więc wszystko było gotowe. Holowniki manewrowały teraz ostrożnie, pozostawając w stałym kontakcie ze sobą, ustawiając się na właściwym miejscu. Pora oddawać cumy! O, już idą w górę, ociekając wodą, przy nieustannym szumie prysznica, tryskającego z lewej kluzy kotwicznej „Koulitsy”.

Prysznic ten, nawiasem mówiąc, towarzyszył nam przez całą drogę. „Centaur II” pzejął rolę ciągnika, myszkując z prawa na lewo, ciągnąc kilkudziesięciotysięczną masę statku to w jedną, to w drugą stronę, wprowadzając ją na właściwy kurs. Uczepiony rufy „Koulitsy” współgral z nim „Heros”. Komunikacja między holownikami musi być idealna, więc kapitan skupiony był przez cały czas na robocie. Ja ze swej strony żałowałem, że nie mogę się rozdwoić, albo lepiej roztroić – tyle było momentów, miejsc i sytuacji, które warte byłyby uwiecznienia na zdjęciu. Z drugiej strony – może to i lepiej, ze byłem tylko jeden – bo zginąłbym niechybnie pod masą zdjęć. Już i tak ledwo zdołałem dokonać wyboru do tego artykułu. Czy słusznego, ocenicie sami.

Na ostrodze pilotów nie było praktycznie nikogo. Widać mieszkańców Gdyni nie kręci już ruch w porcie, przywykli do tego, a letnicy trafiają tutaj rzadko. Nie ma tu bowiem ani budek z kiełbaskami, ani ogródka piwnego, ani sprzedawców baloników, ani żadnych innych wakacyjnych atrakcji. Może, kiedy otworzy się „Muzeum Emigracji” w budynku byłego Dworca Morskiego, przyjdzie ich więcej. Na piętrze powstać ma bowiem restauracja z tarasem z widokiem na port – szczególnie dobre miejsce do podziwiania przypływających do Gdyni wycieczkowców. Pojawią się znów późną wiosną i wtedy zobaczy się, czy przyciągną widzów. Mam nadzieję, że tak.

Ale zeszliśmy trochę z obranego kursu, wróćmy więc do holowania „Koulitsy”. Główki wejściowe (czy też wyjściowe, jak kto woli), oglądane z pokładu holownika, wyglądają zdecydowanie inaczej, niż od strony portu. Niby wiadomo, że falochron oddziela port od morza, ale poczucie, że jest się teraz naprawdę na otwatych wodach, jest bardzo wyraźnie odczuwalne! Jest w tym naprawdę jakaś magia.

Kilkaset metrów po wyjściu na morze zwolniliśmy nieco, napięty do tej pory hol poluzował, a gdy znaleźliśmy się pod samym dziobem statku, zwolniono hol, który sprawnie wciągneliśmy na nasz holownik. Prawie jednocześnie wykonaliśmy zwrot. Wielki, długi, czarny kadłub „Koulitsy” zaczął przesuwać się przy nas, odchodząc coraz szybciej i coraz dalej w morze. My zaś, ciągle płynąc tyłem, rozpoczęliśmy powrót do portu. W awanporcie minęliśmy się z rozpędzoną pilotówką, zdążającą pod burtę „Koulitsy”. Napięcie związane z odpowiedzialnym holowaniem zelżało, mogłem więc wejść do sterówki i zamienić parę słów z nieco bardziej już odprężonym kapitanem. Nie było na to wiele czasu, bo wracaliśmy już do punktu wyjścia, czyli do miejsca na „Polskim”, z którego „Centaur II” mnie niedawno zabrał. Kilka precyzyjnych manewrów – i stanęliśmy burtą przy nabrzeżu. Ledwie zdążyłem wyskoczyć i pomachać ręką na pożegnanie, a już „Centaur” znów był na środku basenu, odchodząc na miejsce postoju.

Od „ledwie zdążyłem wskoczyć” do „ledwie zdążyłem wyskoczyć” upłynęło dokładnie 50 minut. Niecała godzina, która pozostanie na trwale w mojej pamięci. Są takie momenty, chwile, których się nie zapomina!

© Antoni Dubowicz 2014

PS:

„Centaur II” to najnowocześniejszy, najsilniejszy i najmłodszy holownik gdyńskiego WUŻu, zaprojektowany i zbudowany w gdańskiej „Remontowej” w 2007 roku. Statek ma nieco ponad 30 m długości, 9,80 m szerokości i 4,60 m zanurzenia. Moc maszyn ( dwa pędniki Schottela) wynosi 2.850 kW (3.875 KM), a uciąg na palu 45,8 ton.

„Koulitsa” to tzw panamax, masowiec , zbudowany w 2003 roku w japońskiej stoczni Oshima Shipbuilding w Saikai. To duży statek o długości 225 i szerokości 32 m. Jego zaurzenie wynosi 8,10 m, pojemność brutto (GT) prawie 40.000, a nośność (DWT) 76.900 ton. Grecki właściciel kupił go z drugiej ręki w 2012 roku za 14,2 miliona $. Poprzednio nazywał sie „Emerald Stream”. Trafić na niego można równie dobrze w Gdyni, jak w Colon w Panamie czy w Ad Dammam w Arabii Saudyjskiej.

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: