19kwiecień2024     ISSN 2392-1684

„Morsy” na bani, psy w panice.

DSC 0883-nb

Sylwester spędzany z psem zaczyna się już około godziny czternastej, kiedy między domami odpalane są pierwsze race i rzucane pierwsze petardy. Mniej więcej w tym momencie pieski dostają fioła i chowają się w najciemniejszym kątku mieszkania. Z reguły jest to łazienka, gdzie próbują wleźć pod wannę. Nikt i nic nie jest w stanie ich stamtąd wywabić. Drżąc na całym ciele spędzają tak resztę wieczoru, na wpół oszalałe ze strachu. Prawdziwy horror zaczyna się jednak krótko przed północą, by ucichnąć w pierwszej godzinie Nowego Roku. Ale to nie koniec, po pierwszej budzą się ci, którzy już jako tako wytrzeźwieli i rozpoczyna się następna kanonada. Nawet psy „na prochach” wpadają wtedy w dziką panikę. Jakiekolwiek wyjście, nawet na najkrótszy sik, jest absolutnie wykluczone.

W Gdyni sprawy normalizują się zwykle w południe, na plaży. Punktualnie o dwunastej fantazyjnie przebrane gdyńskie Morsy wchodzą do morza, gdzie pozują do zdjęć, skandując – dołącz do nas!

Również i w tym roku ruszyliśmy na plażę, by uczestniczyć w tym pięknym spektaklu, podobnie jak i masa innych gdynian, młodszych i starszych, z dziećmi, wnukami i całą sforą piesków, szczęśliwych, że nareszcie nastał upragniony spokój.

Nowy Rok 2015 rozpoczął się jednak wedlug zmienionego programu. O dwunastej, zamiast wejść, jak zwykle, do wody, odkorkowano z hukiem pierwsze butelki szampana i rozpoczęły się toasty. Po szampanie przyszła kolej na wódkę w butelkach w formacie XXL. Morsy świętowały same siebie, rozdając między siebie kalendarze i ogólnie było coraz radośniej. Tymczasem niewielkie grupy zwolenników morskiej kąpieli moczyły się w Bałtyku, sprawiając wrażenie, że uczestniczą w zupełnie innej imprezie. I tak też chyba było. Wracając do Morsów, pierwsze race odpalono już przy strzelających korkach od szampana. Stało  się jasne, że nie jest to impreza przyjazna pieskom. Mężczyźni w sile wieku, bo to oni przejęli rolę ogniomistrzów, ani rusz nie mogli zrozumieć, ze zwierzęta wpadają w paniczny strach. 

- Świętujemy, psy muszą to znieść – dowiedziałem się, interweniując.

Naprawdę wesoło zaczęło być jednak, kiedy Morsy zdecydowaly sie wreszcie wejść do morza, jednocześnie stawiając wśród widzów następne pociski, by je z tłumu odpalić. Rozumiem, że mocny trunek może być potrzebny, by wytrzymać przez chwilę w zimnej wodzie, nawet, jeśli zima zrobiła sobie akurat przerwę (temperatura powietrza wynosiła 4°, wody 1,2°, co jak na styczeń jest bardzo łagodną aurą), ale po kieliszku jednak z reguły nie jeździmy, a tym bardziej nie strzelamy! Dwa dorosłe Morsy ani rusz nie mogły tego zrozumieć, a w pobliżu nie było żadnego stóża porządku. Musiałem więc wykazać obywatelską postawę i w trosce o zdrowie nie tylko mojego psa, ale i o bezpieczeństwo widzów, wziąć sprawy w swoje ręce (dosłownie, zabierając im przygotowany do odpalenia wybuchowy ładunek) i zostawić panów z zapaloną zapalniczką i dość niemądrą miną. Na komendzie, gdzie oddaliśmy później ten ładunek, mili policjanci zaklasyfikowali go jako niebezpieczny, co nie zmienia faktu, że na miejscu żadnego z nich nie było. Niestety, było za to więcej uzbrojonych Morsów. Kolejny wystrzał przeraził naszego psa tak bardzo, że wyrwał się z obroży i zaczął w panice uciekać pod stromą górę w stronę Polanki Redłowskiej. Z wielkim trudem udało się go złapać i zaprowadzić do samochodu.

Wydawałoby się, że morsy i psy potrafią ze sobą zgodnie współżyć. Z reguły pewnie tak też jest, ale nie wtedy, mówię to z przykrością, kiedy Mors okazuje się człowiekiem.

Nowy Rok z „Gdyńskimi Morsami”? Dziękuję, nie!

© Antoni Dubowicz 2015

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: