29marzec2024     ISSN 2392-1684

„HEL-125”

00 DSC 0383 nb

HEL-125 nie nosi już kaszubskiej flagi. Nic dziwnego, po niedawnej zmianie armatora pozostał na nim już tylko jeden prawdziwy Kaszub. Nie znaczy to jednak, że kuter chodzi teraz bez flagi. Na maszcie nadal powiewa biało-czerwona, tyle, że bez czarno-żółtego towarzystwa.

W czwartek, 7 stycznia, HEL-125 wszedł do portu kilka minut za wcześnie, więc nie udało mi się  go złapać w główkach wejściowych. Jednak jako że rybacy twierdzili później, że to oni weszli planowo, a spóźniłem się ja, sprawę pozostawmy nierozstrzygniętą. Faktem jest jednak bezspornym, że już na pierwszych ujęciach kuter stoi przy nabrzeżu, a na pokładzie rozpoczyna się gorączkowe łupanie lodu. Oprócz bowiem pełnych ładowni szprotek wwieziono do portu całkiem sporą warstwę zamarzniętego Bałtyku. Szczególnie skosy i pokład zadaszenia dziobowego były jeszcze bielsze niż zazwyczaj. Tylko z wielkim trudem można było na zadaszeniu odcyfrować wyraźnie przecież wymalowany czarną farbą znak HEL-125, ściany nadbudówki oklejone były pięknie profilowaną warstwą zmarzliny, cały sprzęt, zawory, liny, kątowniki, profile i co tam jeszcze na kutrze jest – wyglądały jak lodowe rzeźby.

Nic więc dziwnego, że rybacy natychmiast zabrali się do skuwania, ja zaś, ślizgając się po pokładzie, usiłowałem „złapać ich” w możliwie najlepszy kadr. I tak oto każdy miał swoje zajęcie. Prawdę mówiąc, byłem bardzo zadowolony z takiego podziału ról. Niebawem skruszaly także pierwsze lody między nami, tak że mogłem skierować obiektyw nie tylko na blachy pokładu i ryby w przepastnej ładowni, ale i na pracujących mężczyzn. A to przecież wydaje mi się w reporterskiej fotografii najważniejsze!

Sam kuter jest, nawet wśród sobie podobnych, jednostką wyjątkową. To jeden z budowanych w stoczni w Ustce rufowców B-403 w wersji eksportowej. Byla to zmodyfikowana, nieco zmieniona wersja kutrów B-410, budowanych od 1974 roku dla firm rybackich w Polsce. Zamówienie, złożone wówczas przez „bratni” naród wschodnioniemiecki, opiewało początkowo na 27 takich kutrów, w rezultacie jednak do NRD trafiło ich zaledwie pięć. Dwa pływały w Wismarze, dwa w Warnemünde, jeden zarejestrowany byl w Karshagen. W przeciwieństwie do naszych, które noszą tylko oznaczenie burtowe, niemieckie kutry mają również nazwy własne. Tak więc WIS-107 to „Atair”, WAR-100 – „Silbermöwe”, KAR-11 – „Insel Usedom”, WIS-109 – „Deneb”, a WAR-101 – „Seeschwalbe”. Również dwa kolejne miały już niemieckie nazwy, ale w końcu do Niemiec nie trafiły. Już z pochylni zostały przejęte przez przedsiębiorstwa polskie. I tak numer 6, mający nazywać się „Greiswalder Oie”, wszedł do eksploatacji jako WŁA-290, a siódmy z kolei „Danholm” przeobraził się we WŁA-291. W sumie z planowanych początkowo 27 zbudowano zaledwie 19 kutrów B-403. Większość z nich trafiła do władysławowskiego „Szkunera” (WŁA-293 – WŁA-298), ostatnie cztery do Kołobrzegu (KOŁ-182 – KOŁ-185).

Gdzie w tym wszystkim HEL-125? - zapytacie. To „repatriant”, jedyny z NRD-owskich kutrów, który wrócił do kraju swych urodzin. Na dziobie kutra pod znakami HEL-125 jeszcze do niedawna odcyfrować można było naspawane numery WAR-101, na pawęży rufowej nadal wyraźny jest zamalowany wprawdzie, ale czytelny napis „SEESCHWALBE”, czyli „Jaskółka Morska”. I właśnie pod tą piękną nazwą zna go każdy rybak. Ja również znam go od wielu lat i obserwuję z uwagą jego kolejne przemiany. A było co obserwować! Rzadko który kuter przeszedł tyle modernizacji, co on, w dodatku jako „trendsetter”, bo z reguły to właśnie on zapoczątkowywał wszelkie zmiany, które po nim wprowadzano na kolejnych jednostkach. Nie sposób wymienić ich wszystkich, ale nie mogę nie zacytować zdania, które usłyszałem od jednego z zaprzyjaźnionych armatorów w trakcie przebudowy rufy. Wskazując na stojący na slipie we władysławowskiej stoczni, otoczony rusztowaniami kuter powiedział z podziwem: „To chyba najpiękniejsza dupa w całym rybackim świecie!” Kto kiedykolwiek widział kuter wynurzony – wie, o czym mówię. Specjalnie dla pozostałych - zamieszczam poniższe zdjęcie:

Na pokładzie „Jaskółki Morskiej” ma się dziś wrażenie, że nie jest się wcale na rybackim kutrze, tylko w jakimś kombinacie przemysłowym. Wszędzie stoją najeżone pokrętłami i wskaźnikami maszyny i aparatury, z których tryska woda, para i nie wiem, co jeszcze. Znajdujące się kiedyś pod pokładem głównym kabiny załogi przeniesiono na górę, likwidując skromną przetwórnię, ale też zwykła odgławiarka i patroszarka już od dawna nie ma na tym kutrze racji bytu. Teraz można uwierzyć, że w zasadzie wcale nie trzeba po ryby ruszać w morze, że cała ich produkcja od A do Z odbywa się na pokładzie! W którymś z filmow z Luisem de Finesem był on dyrektorem fabryki, która produkowała ryby systemem taśmowym, jak samochody (najlepiej zapamiętałem z niego scenę w lakierni) – i podobne wrażenie miałem teraz, przeciskając się miedzy tą skomplikowaną maszynerią. Że wrażenie to jest błędne – wiem doskonale, bo to przecież właśnie HEL-125 łowi ryby, które trafiają do moich ulubionych delikatesów rybnych w Gdyni, którym zresztą przysiągłem dozgonną miłość, ale jednak!

Z pewnością dałoby się wszystkie te urządzenia opisać i wytłumaczyć, ale, pozwólcie, zrobię to innym razem. Teraz żyję pierwszym wrażeniem, bo to pierwszy raz, kiedy znalazłem się właśnie na tym kutrze.

Napiszę tylko, że wszystko jest starannie przemyślane i tak skonstruowane, by praca rybaków była jak najwydajniejsza i jak najbezpieczniejsza. Mimo to, ślizgając się na oblodzonych pokładach rad byłem, że stoimy w bezpiecznym porcie. Próbowałem wyobrazić sobie warunki, jakie muszą panować na morzu, ale chyba trzeba to samemu przeżyć, żeby naprawdę wiedzieć. Mam nadzieję, że kiedyś mi się to uda, że wybiorę się z rybakami na połów, choć z pewnością, jeśli już, to w zdecydowanie lepszą pogodę!

Na mostku trafiłem na szypra, pana Wiesława Komarowskiego. Siedział w fotelu na stanowisku dowódczym, które wyglądało jak stacja obsługi lotów kosmicznych w Houston (no, może troszeczkę przesadziłem). Obstawiony z przodu i z tyłu monitorami, na których obserwować da się wszystko, co się dzieje na kutrze, na wodzie, a nawet i pod wodą – dowodził. Dowodził między innymi, że Pierwszy Szyper to ktoś, kto nie musi walić łomem w oblodzony pokład i nie musi mozolić się przy urządzeniach przeładujacych ryby z ładowni do chłodni. Słowem, to jedyny, który siedzi w ciepłym pomieszczeniu, podczas gdy inni w pocie czoła pracują na mrozie (choć może na łowisku bywa i inaczej). No, nie tak całkiem jedyny, bo jeszcze przecież byłem ja. Ale ja nie musiałem dowodzić, ja robiłem tylko zdjęcia. Uznałem, że dla mnie to najlepsze na kutrze zajęcie!

Skoro jednak już przedstawiłem Wam szypra, nie sposób pominąć reszty załogi. Mechanikiem jest Piotr Barczuk, funkcję starszego rybaka pełni Henryk Korzeniewski, młodszy rybak to Maciej Dziewiesz, no i – last but not least – stanowisko drugiego szypra piastuje Łukasz Trella. To właśnie ten jedyny „prawdziwy” Kaszub w obecnym składzie. O mały włos nie zostałem jego kuzynem (pozdrawiam), choć urodziłem się dobry kawał od morza – ale to już historia, która niech lepiej pozostanie między nami.

© Antoni Dubowicz 2016

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: