19kwiecień2024     ISSN 2392-1684

„WILSON TEES” wychodzi w morze

00 DSC 1740 nb

W wyjściu „Wilsona Tees” nie było nic spektakularnego.

Sobota, 10 sierpnia 2013 roku nie była też specjalnie pięknym dniem. Dużo padało, slońce pokazywało się tylko na krótkie momenty, nawet tuż po południu było szaro i ciemno jak w listopadowy wieczór.

Punkt, w którym się znajdowałem, to też nic nadzwyczajnego. Na Nabrzeże Ziółkowskiego w Nowym Porcie przyjść może każdy, mimo to nie jest to miejsce specjalnie turystyczne. Trochę szkoda, przecież znajduje się tam, otwarta wprawdzie tylko w sezonie, zabytkowa latarnia morska, którą naprawdę warto zwiedzić, a sprzed budynku Kapitanatu Portu rozciąga się ładny widok na cumujące po przeciwnej stronie wodnej drogi pomarańczowe holowniki ioraz masyw Westerplatte, ale rasowych turystów jest niewielu. Z reguły wysiadują tam tylko leniwymi godzinami wędkarze, czasem wpadną też shipspotterzy, by cyknąć zdjęcie jakiemuś wchodzącemu czy wychodzącemu statkowi. Przy wycieczkowcach bywa ich nawet dość sporo, podczas gdy „zwykłe” jednostki cieszą się raczej niewielkim wzięciem, a stateczki takie jak „Wilson Tees” nie budzą w zasadzie niczyjego zainteresowania.

Faktycznie jest to statek nie rzucający się w oczy. Ot, niewielki, liczący 88 metrów uniwersalny drobnicowiec z jedną dużą, długą na ponad 55 metrów i szeroką na ponad 10 m ładownią o pojemności 4.650 m³, ciągnącą się przez prawie całą długość statku oraz niewielką nadbudówką na rufie – słowem nic takiego, na czym warto by zawiesić oko. Jedyną ciekawostką jest mostek kapitański, siedzący na ruchomej „szyi”, która dla lepszego widoku może wyciągnąć się do góry, gdy pokład załadowany jest na przykład kontenerami. W swojej ładowni „Wilson Tees” pomieścić może 108 kontenerów 20-stopowych (TEU), a 88 dalszych może wziąć na pokład. Jego pojemność GT wynosi 2.446, a nośność 3.680 ton. Całkiem zwyczajny, niewielki statek.

Ciekawostką może być co najwyżej fakt, że statek ten zbudowała w 1997 roku stocznia Slovenska Lodenice AS w Komarnie, a więc na Słowacji, kraju raczej mało morskim. Armatorem nie jest jednak żadna słowacka firma. Wilson to przedsiębiorstwo norweskie z siedzibą w Bergen. Jako taka firma powstała dopiero w 1993 roku, ale jej ojcami są dwa inne przedsiębiorstwa, założone już w 1929 roku Jebsens oraz działający od 1942 Paal Wilson & Co.

Flota „Wilsonów” składa się z około 100 jednostek, w tym 64 własnych. Flaga na nich jednak nie jest ani słowacka, ani norweska. Wszystkie pływają pod „tanimi banderami”- w przypadku „Wilson Tees” jest to flaga maltańska. A skoro się już tak międzynarodowo zrobiło - specjalne związki łączą firmę także z Polską, gdzie praktycznie zawsze któryś z nich jest albo w porcie, albo w stoczniowym doku na przeglądzie, remoncie czy w trakcie modernizacji. Dla obserwatorów ruchu morskiego WILSON stał się już nazwą tak swojską, że przestaje się ją widzieć.

Nikt też więc nie zwrócił w ogóle uwagi na wymykający się po cichutku z Gdańska statek. Nawet uwijający się w pobliżu „Pilot-20” nie sprowokował wędkarzy, by choć na sekundę oderwali wzrok od moczącego się w wodzie spławika. Nie zauważyli więc również, że „Pilot” z wyjściem „Wilsona” nie miał nic wspólnego, szedł na redę pod zupełnie inny statek. Jednak tak pięknie wkomponował się w kadr, że bez niego fotografiom czegoś by brakowało. Spektakularne i tak one nie są i nie będą, wydają mi się jednak bardzo atmosferyczne. A może po prostu mam słabość do takich pozornie nieważnych, przyziemnych, podstawowych, zwyczajnych scen?

© Antoni Dubowicz

 

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: