19marzec2024     ISSN 2392-1684

To będzie zimny rejs / DIAMONDE wychodzi w morze

00 DSC 0016a

Gdynia, 6 stycznia 2016, godzina 14:00. Z portu wychodzi w morze niewielki statek „Diamonde”. Na rufie, nad nazwą portu macierzystego w Kingstown zwiesza się smętnie bandera karaibskiego państewka Saint Vincent & Grenadines.

Pogoda jest iście zimowa, czyli fatalna, co o tej porze roku zdarza się niestety dość często. Jest okropnie zimno. Prognoza mówi, że to tylko -6°C, ale wiatr z południowego wschodu o sile 15 kmh i nieomal 100% wilgotność czyni swoje, więc minus 6 stopni odczuwa się jak minus 26! Jeszcze przed godziną padał śnieg, poprzedzony deszczem. Nabrzeża są więc kompletnie oblodzone, nawet ptaki nie chcą podnosić się z wody, parującej jak w tureckiej łaźni (choć z zupełnie innej przyczyny). Czuję, słyszę dosłownie, jak zamarzają mi kończyny, jak trzeszczą stawy w zgrabiałych, tracących z sekundy na sekundę czucie palcach. Oczywiście nie wziąłem rękawiczek, bo przecież przeszkadzałyby mi robić zdjęcia. Teraz mam za swoje!

Współczuję bardzo marynarzom na statku, którzy muszą w taki dzień wyjść na otwarte wody lodowatego Bałtyku.

Współczuję równie mocno załodze Pilota, a jeszcze bardziej samemu pilotowi, mającemu przed sobą perspektywę opuszczenia ciepłej kabiny nawigacyjnej na „Diamonde” i zejścia po wiszącej na burcie sznurowej drabince na motorowkę. Całe szczęście, że nie jest to „Pilot 5”, tylko „Pilot 3”, bez porównania lepiej przystosowany do zimowej służby. Stalowe podesty, poręcze, relingi są na nim podgrzewane – a więc wolne od lodu. Ba, nawet burty mają ogrzewanie! Trójka to pojazd już od podstaw zaprojektowany z myślą o eksploatacji w zimie, który w razie czego przejdzie nawet przez dwudziestocentymetrowy lód! (Oficjalnie, podkreślmy. Nieoficjalnie poradzi sobie nawet z dużo grubszą warstwą lodu!). Mimo tych udogodnień, nie zazdroszczę pilotowi. To nie są warunki na przechodzenie na wodzie ze statku na statek. Niebezpieczne jest to zawsze, ale w taką pogodę bez porównania bardziej!

Współczuję też samemu sobie, marznącemu okropnie na oblodzonym nabrzeżu, robiącemu zdjęcia znikających we mgle i zimnie statków. Ale przecież, nie wiem czy to zrozumiecie, nie potrafiłbym teraz odejść, nie potrafiłbym oderwać się od tego widoku!

Nie muszę chyba mówić, że rozgrzać się było mi potem bardzo trudno i trwało to nieskończenie długo. Równie długo powracał do stanu używalności aparat fotograficzny. Rozmrozić zamarznięte na kość obiektywy nie jest wcale tak łatwo, a i elektronika też czegoś nie gustuje w arktycznym klimacie.

Ale cóż, daliśmy radę! Czyli opłacało się. Będzie trzeba, zrobimy to jeszcze raz! 

© Antoni Dubowicz  

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: