19kwiecień2024     ISSN 2392-1684

19 minut z „Huraganem”

00 DSC 4993-nb

Na codzień „Huragan” stacjonuje w Łebie, we Władysławowie spotkać go można raczej rzadko. Tym razem jednak, w sobotę, 13 sierpnia, właśnie tam skrzyżowały się nasze drogi.

 

To ratowniczy statek typu SAR-1500, jeden z siedmiu, które wybudowane zostały na zamówienie Polskiego Ratownictwa Okrętowego w latach 1997 – 2002. W 2002 przeszły one do nowo powstałej wówczas Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa SAR. Są to jednostki hybrydowe – kadłub ze stopu aluminium otaczają komory wypornościowe wykonane z tworzywa sztucznego. Cechują się one bardzo dużą dzielnością morską, która pozwala im operować po całym Bałtyku bez żadnych ograniczeń, łącznie z pływaniem po akwenach pokrytych cienkim, pokruszonym lodem.

Jednostki te powstały w oparciu o projekt zakładów Damen Shipyards dla De Koninklijke Nederlandse Redding Maatschappij (KNRM), holenderskiego odpowiednika naszego SAR-u. Głównym wykonawcą naszych ratownikow była stocznia Damen w Gdyni.

Długość całkowita kutrów (z komorami wypornościowymi) wynosi 15,20 m, długość kadłuba 14,60 m, długość na konstrukcyjnej linii wodnej 11,80 m, szerokość całkowita 5,39 m, szerokość kadłuba 4,20 m, zanurzenie 0,90 m. Jednostki napędzane są dwoma silnikami wysokoprężnymi MAN D2848 LE – 401 o mocy 500 kW każdy, zasilającymi dwa pędniki strugowodne Hamilton HJ 362, co zapewnia im znacznie większą manewrowość (mniejszy promień i krótszy czas wykonywania cyrkulacji) niż jednostkom o podobnej wielkości, wyposażonym w klasyczne stery. Prędkość maksymalna kutrów wynosi 35 węzłów, zasięg przy prędkości 28 węzłów waha się od 180 do 200 mil morskich. Uciąg „Huragana” wynosi 3,5 T, a jego załoga składa się z trzech do czerech osób. Na pokład podjąć można 75 rozbitków.

Tego dnia pierwszy kontakt z „Huraganem” mieliśmy przy slipie, gdzie on stał gotowy do wodowania, a ja kręciłem sie po stoczni „Szkunera”, zmierzając w kierunku „Franusia”. Ale on będzie bohaterem innej historii. Dziś pokład jego pełni tylko rolę loży honorowej, w której znalazłem się ślepym zrządzeniem opatrzności dokładnie w momencie, w którym „Huragan” schodził na wodę. Tyle szczęścia nie zdarza się codzień, więc byłoby grzechem nie skorzystać z okazji!

Samo wodowanie przebiega w tempie ślimaczym, a jednocześnie migusiem. Wózek slipowy z „Huraganem” wjeżdża baaaardzo pooooowolutku na pochylni do wody, zanurza się centymetr po centymetrze, aż w pewnej chwili kuter jest uwolniony, ktoś z załogi wychyla się za burtę, za rufą pokazuje się dymek, miesza się woda, kadłub ratownika wyślizguje się tyłem z już nie trzymającego go ustrojstwa - i tyle. „Huragan” się obraca – i już go nie ma! A ja stoję na pokładzie „Franusia” i zastanawiam się, czy była to tylko minuta, czy godzina. Nie potrafię w ogóle ocenić czasu!!! Sprawdzam więc na zegarku – od chwili pojawienia się „Huragana” u góry pochylni upłynęło dokładnie dziewiętnaście minut.

Jaka szkoda, ze nie można tego powtórzyć! Ustawiłbym się wówczas w innym miejscu i kadry byłyby bardziej urozmaicone. Będę musiał szepnąć słówko panu Adamowi, dyrektorowi stoczni, aby przemyślał taką możliwość na przyszłość!

Myślicie, że się zgodzi?

© Antoni Dubowicz 2013

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: