28marzec2024     ISSN 2392-1684

Chodzenie rakiem, czyli „Wind Surf” opuszcza Gdańsk

00 48

Historia wycieczkowców rozpoczyna się w 1844 roku, kiedy to armator Peninsular & Oriental Steam Navigation Company, utrzymujący do tej pory regularną linię pomiędzy Anglię i Półwyspem Iberyjskim, zorganizował kilka luksusowych wycieczek morskich do Gibraltaru, do Aten i na Maltę. Dziś uznaje się więc P&O Cruises za najstarszego operatora wycieczkowców w Europie.

Jednak za prawdziwego pioniera idei wykorzystania transatlantyków do rejsów turystycznych uważa się Alberta Ballina, dyrektora generalnego hamburskiej linii HAPAG. Jako, że w sezonie zimowym, z powodu złych warunkow pogodowych i często sztormowego morza transatlantyckie przeloty nie znajdowały zbyt wielu chętnych, Ballin wysłał w 1881 roku - niejako „na próbę”- statek „Augusta Victoria” w turystyczno-krajoznawczy rejs na Morze Śródziemne. Test wypadł świetnie, statek był obłożony do ostatniego miejsca, a pasażerowie zachwyceni. W ślady HAPAGu poszło więcej armatorów i tak zrodziła się idea wycieczkowców.

W drugiej połowie 20 wieku lwią część przewozów pasażerskich przejęły samoloty. Utrzymywanie transatlantyckich linii morskich przestało się opłacać. Armatorzy przerzucili się więc na serwis wycieczkowy, odkrywając przy okazji dalsze możliwości zarobku w organizowaniu turystom dodatkowych atrakcji podczas pobytu w odwiedzanych portach. Do końca 20 wieku w użyciu były jeszcze dawne „pasażery”, jak „France”, „Oueen Elisabeth 2” czy „Rotterdam”, które próbowano przystosować do nowych potrzeb. Wkrótce jednak zostały one wyparte przez całkowicie nowe, czysto „wycieczkowe” statki. Dziś opanowały one rynek pasażerski prawie w całości i praktycznie nie ma już w ogóle „klasycznych” liniowców.

Jedną z najbardziej ekskluzywnych form wycieczkowców są jednostki żaglowe. Początkowo były to przebudowywane, mniej lub bardziej dopasowane do nowej roli „zwykłe” żaglowce, jak np. ukraiński STS „Khersones”, - notabene bliźniak „Daru Młodzieży” (z tych mniej dopasowanych), czy też dużo bardziej dopasowany SY „Sea Cloud”, ekskluzywny czteromasztowiec z lat 30tych. Później doszły do tego jednostki nowe. Spośród najbardziej znanych wymienić należy SY „Club Med 2”, dwie przecudne, 115 metrowe bliźniaczki SYY „Star Flyer” i „Star Clipper”, ich większą siostrę, pięciomasztową fregatę SY „Royal Clipper”, zrodzoną pierwotnie w głowie naszego genialnego konstruktora Zygmunta Chorenia jako „Gwarek” (budowany już w latach 80tych w Gdańsku i nigdy nie ukończony żaglowiec wycieczkowy dla górników i hutników), trzymasztowy bark SY „Sea Cloud II”, piękne dwumasztowe szkunery SY „Sea Shell” i SY „Sea Pearl” oraz trzy należące do towarzystwa Windstar Cruises luksusowe żaglowce MSY „Wind Spirit”, MSY „Wind Star” i MSY „Wind Surf”.

Właśnie ten ostatni gościł (dwukrotnie, w odstępie kilku dni) w końcu lipca 2015 roku w Gdańsku. Trzydziestego, podczas drugiej wizyty, wpłynął o godzinie 9:00, a wyjść miał o 17:00. Zacumował przy Nabrzeżu Westerplatte.

Wchodząc, nie obrócił jednak (w dość wąskim, przyznajmy) kanale portowym przy Wisłoujściu, jak to robi większość wycieczkowców, lub też, jeśli był za długi, w obrębie Basenu Wolnocłowego, tylko stanął jak wszedł, dziobem w stronę miasta, rufą do wyjścia. Tak też po południu z portu wychodził, „rakiem”, do tyłu, na sznurku, ciągnięty i asekurowany przez trzy gdańskie holowniki. No, nie był to popis elegancji i wdzięku, jakiego oczekuje się po tak luksusowym, ekskluzywnym i wyjątkowym wręcz żaglowcu. Patrząc na bezwładną masę wyciąganego z portu wycieczkowca trudno było zobaczyć w nim uskrzydloną piękność, za jaką się podaje w firmowych kolorowych prospektach na kredowym papierze. Szkoda. Czasem taka drobna niedbałość może zburzyć dobry image na dobre.

Nie wiem, czy właśnie o tym myślał Henryk Żelazny, kiedy fotografował „Wind Surf“ przy wyholowywaniu go z Gdańska. Pewnie nie, bo zdjęcia są piękne, jak zresztą wszystkie inne zdjęcia Henryka (przyzwyczaił już nas do tego), ale mimo wszystko, patrząc na nie, odczuwam jakiś ból, że miast eleganckiego wypłynięcia mieliśmy do czynienia z przyziemnym aktem odholowania, bez fanfar i oczekiwanej glorii.

Jakże inaczej wyglądało wyjście z Gdańska innego żaglowego wycieczkowca, „Star Flyer”, opisywane przez nas swego czasu w Naszym Bałtyku: http://naszbaltyk.com/morskie-kadry-antka/822-wycieczkowiec-z-monako-star-flyer.html .

Cóż, mówi się trudno, może następnym razem będzie lepiej.

Patrząc na fotografie Henryka odniesiecie pewnie wrażenie, że już gdzieś ten żaglowiec widzieliście, że skądś go znacie! I nie będziecie wcale w błędzie. „Wind Surf” to nic innego, jak „Club Med”, ten pierwszy. W momencie wejścia do służby w 1990 roku zbudowany rok wcześniej we francuskiej stoczni Ateliers & Chantiers du Havre statek był największym motorowo-żaglowym wycieczkowcem na świecie, którym zresztą, wraz z bliźniaczym „Club Med 2”, pozostał do dziś.

Jako „Club Med I” pływał przez zaledwie dwa miesiące pod flagą francuską, szybko jednak zmieniono ją na Bahamy. Przeflagowywano go zresztą jeszcze kilkakrotnie, przez jakiś czas nosił nawet banderę holenderską, w końcu jednak wrócił pod tanią flagę Wysp Bahama. Portem macierzystym jest więc, oczywiście, Nassau.

W kwietniu 1998 przemianowano go na „La Fayette”, później już na „Wind Surf”, którą to nazwę nosi do dziś. Statek posiada napęd spalinowo-elektryczny. Dwie śruby o przestawnych płatach napędzane są przez dwa motory elektryczne o mocy 1.840 kW każdy. Prądu dostarczają im cztery generatory, napędzane przez cztery sześciocylindrowe silniki wysokoprężne. Dodatkowy napęd to siedem dakronowych, sterowanych komputerowo trójkątnych żagli o łącznej powierzchni 2.400 m², rozpiętych, czy tez raczej owiniętych wokół pięciu sztagów, lin,rozpiętych między pokładem a topem masztu. Jak widzicie, „Wind Surf”, mimo iż niesie sporo żagla, bardziej sprawia jednak wrażenie motorowca z żaglami, niż żaglowca z motorem, jeśli można to tak delikatnie ująć. Na ośmiu pokładach rozmieszczonych jest 154 zewnętrznych kabin dla 308 pasażerów, obsługiwanych przez 188 osób załogi (inne źródła podają 386 pasażerów i 214 osób załogi).

Pisząc, że jest to statek największy, nie przesadziłem. „Wind Surf” mierzy 188 m brutto, łącznie z bukszprytem, czy też raczej jego namiastką. Między pionami ma 156,36 m długości, szerokość wynosi 20, a zanurzenie 5 metrów. Sylweta jego bardzo przypomina zwykły wycieczkowiec. Gdyby dodać jeszcze ze dwa pokłady i zdjąć trochę śmiesznie wyglądające, nieco jakby zbyt mikre maszty (mimo, iż wysokość od stępki do topu masztu wynosi 80 metrów!), trudno byłoby odróżnic go od innych pływających miasteczek.

Jeśli można pokusić się o porównanie Wind Surfa” z rasowym żaglowcem – „Dar Młodzieży” jest o dobre 80 metrów krótszy, łącznie z bukszpytem (który jest jednak o niebo dłuższy) mierzy niecałe 109 metrów, niesie jednak prawie 700 m² żagla więcej (3.015 m²). Tonażowo jednak są między nimi światy: „Wind Surf” - 14.735 BRT, „Dar Młodzieży” - 2.385 BRT.

Jak wyglądałoby to w porównaniu z transatlantykiem, np z najlepiej nam znanym „Batorym”? Również tu w porównaniu długości wygrywa „Wind Surf” ( 188 do 160 m). W porównaniu tonażu brutto jednak statki są sobie prawie równe (14.735 do 14.287 BRT).

W odwiecznej rywalizacji między Gdańskiem i Gdynią miłośnicy tego pierwszego miasta usłyszą z zadowoleniem, że zdecydowana większość wycieczkowców woli wprawdzie Gdynię, ale wycieczkowce żaglowe, wszystkie bez wyjątku, za cel wybrały sobie wlaśnie Gdańsk. O ile się nie mylę, żaden z nich jeszce nigdy nie wszedł ani do Gdyni, ani do Szczecina.

Ach, żeby jeszcze potrafiły z równym wdziękiem Gdańsk opuścić!

fotografie           : © Henryk Żelazny 2015

tekst                     : Antoni Dubowicz /nb 

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież