29marzec2024     ISSN 2392-1684

Na pokładzie „Pilota-5” / część 1

00-DSC 5814-nb

Zaczęło się od splotu przypadków - czerwonej pilotówki w przedsylwestrowe popołudnie, akwarelki, Jurka Owsiaka i Wielkiego Finału! Dzięki nim poznałem kapitana Ryszarda Wróbla, dyrektora Przedsiębiorstwa Usług Morskich UNIPIL Sp. z o.o. To właśnie on wprowadził mnie na pokład pilotówki.

W ten kwietniowy piątek umówieni byliśmy w zasadzie tylko na rozmowę, ale tak się złożyło, że kilka statków czekało akurat na usługi pilotów i pan Ryszard zaproponował, żebym się z nimi zabrał. Taka okazja nie trafia się co dzień, a rozmowa może przecież poczekać - do jutra lub do poniedziałku.

Zmiana planów jest więc kwestią sekundy! Szybciutko opuszczamy eleganckie pomieszczenia nowego biurowca UNIPIL przy ulicy Warsztatowej. Pan Dyrektor osobiście wiezie mnie do portu, pod stojące przy Nabrzeżu Rybnym w narożniku Basenu II dwa czerwone stateczki pilotowe. Przy samej kei „Pilot-3”, przy nim, przytulony do burty - „Pilot-5”. Jego właśnie załodze przekazany zostaję pod opiekę.

Przybyliśmy w sam czas, bo już radio nadaje sygnał do wyjścia. Wskakuję więc na pokład, po czym odchodzimy od burty „Pilota-3”. Załoga przyjmuje mnie bardzo przyjaźnie, więc pierwsza trema mija szybko. Za kołem sterowym zasiada szyper pilotówki, pan Marcin Wolniak, obok niego mechanik, pan Roman Woss.

Wychodzimy zza doku pływającego Stoczni „Nauta”, która przeniosła się już na tereny byłej Stoczni Gdyńskiej, ale jeszcze nie do końca. Stale jeszcze i tutaj coś się dzieje. Rozglądam się wokół. Dok jest akurat pusty, ale tuż obok, po jednej stronie krótkiego pirsu stoi trałowiec ORP „Dąbie” (numer 633), a po drugiej barkentyna „Fryderyk Chopin”, wybudowana przez Fundację Międzynarodowa Szkoła pod Żaglami Kapitana Krzysztofa Baranowskiego. Żaglowiec rozgłos zyskał w październiku 2010, kiedy w ciężkim sztormie utracił oba maszty i został odholowany do Falmouth. Nie znalazły się pieniądze na opłacenie roszczeń holowniczych i koniecznego remontu (PZU odmówiło wypłaty ubezpieczenia), w związku z czym statek został aresztowany i wyglądało na to, że jest bezpowrotnie stracony. Uratowała go związana z Piotrem Kulczyckim firma 3Oceans, która żaglowiec kupiła, dokończyła remontu i uregulowała długi. Obecnie „Chopin” czarterowany jest na prywatne rejsy, a także odbywają się na nim rejsy w ramach „Niebieskiej Szkoły”. Biały, smukły kadłub z bardzo długim bukszprytem widziany z perspektywy pokładu pilotówki wygląda nadzwyczaj „rasowo”.

Przy „Angielskim” zaś od miesięcy (a mam wrażenie, że od lat!) zalega zielony kadłub „Antaresa”, na którym jakby nigdy nic się nie działo. Ale zaraz za nim pracuje się na kilku mniejszych jednostkach, częściowo obłożonych rusztowaniami. Po drugiej stronie basenu, przy Nabrzeżu Śląskim, siedzi głęboko w wodzie któryś z niebieskich Wilsonów. Duże klapy zamykające ładownie stoją na sztorc. Przechodząc za jego rufą, mogę odczytać nazwę – to „Wilson Clyde”.

My zaś nabieramy tempa, wychodzimy z basenu i suniemy Kanałem Południowym wzdłuż falochronu zewnętrznego. W Basenie Węglowym statków dzisiaj nie ma, ale na obserwację postępu prac przy modernizacji Nabrzeża Szwedzkiego nie ma czasu, bo już po prawej burcie ukazuje się sterczący z wody trzykondygnacyjny budynek z czerwonej cegły, a za nim charakterystyczne trzy „piszczałki” z umieszczonymi na nimi działkami wodnymi. To gdyńska baza paliw, ale akurat nic przy niej nie cumuje.

Wchodzimy do Awanportu. Tu się zatrzymujemy. Jesteśmy troszkę za wcześnie, przyjdzie nam więc chwilkę poczekać. I wspaniale, widok bowiem na port i stocznię jest wręcz boski! Blisko, przy Francuskim stoi wielki czarny masowiec, który wywozi z Gdyni złom (tak, dobrze słyszycie, złom!) To grecki „Union Explorer”. W porcie Marynarki Wojennej rysują się na wodzie szare sylwetki okrętów. Wyróżnia się spośród nich biały kadłub szkolnej „Iskry”. Rosnąca na brzegu wielka topola tworzy idealne tło dla wysokich masztów żaglowca. Z morza wraca akurat trałowiec bazowy „Mamry” (oznaczony numerem 643). Kto wie, zauważy, że obły kadłub okrętu jest trochę „trabantowaty” – co nie dziwi, gdy się wie, że, podobnie jak NRDowski krążownik szos, okręt również wykonany jest z tworzyw sztucznych. Tu jednak nie chodzi o propagowanie wytworow „Plaste und Elaste”, tutaj wykorzystanie włókna poliestrowo-szklanego ma na celu bezpieczeństwo okrętu. Stalowy kadłub mógłby bowiem za bardzo denerwować poławiane przez trałowiec miny morskie, wyposażone w czujniki magnetyczne.

Zapuszczam wzrok w głąb portu, usilując wypatrzyć statek, na który czekamy. I wreszcie jest! Wychodzi z Basenu Kwiatkowskiego! Charakterystyczny, długi kształt ro-rowca, z nadbudówką ustawioną na dziobie i kominami po obu burtach na rufie. Wielki napis „Finnlines” na niebieskiej burcie nie pozostawia żadnych wątpliwości. To prom towarowy, obsługujący linię Gdynia-Helsinki, mogę przeczytać nazwę na burcie: „Finnhawk”. To dość nowy statek, zbudowany w 2001 roku w stoczni Jinling Shipyard w Nanjing w Chinach. Długość jego wynosi ponad 162 metry, pojemność brutto (GT) 11.530. Długość tzw. ścieżki parkingowej to 1890 metrów. Statek zabrać może 185 +206 kontenerów dwudziestostopowych, czyli 6-metrowych (TEU) oraz 50 kontenerów chłodzonych. Dodatkowo są na nim miejsca dla 12 pasażerów. Nas interesuje jednak tylko jeden z nich, a mianowicie pilot, którego mamy z „Finnhawka” zdjąć.

Rozpoczynamy manewry. Zwiększamy obroty silników i nabieramy prędkości. Dziób pilotówki natychmiast unosi się do góry, szyper obserwuje płynący w stronę główek wyjściowych fiński rorowiec. Wykonujemy zgrabny półobrót w lewo i zaczynamy powoli zbliżać się do lewej burty statku. Gdzieś na wysokości setnego metra, a może trochę dalej, w niebieskiej burcie otwarte są stalowe drzwi. Z otworu zwiesza się krótka drabinka sznurowa. Jakiś człowiek w pomarańczowym kombinezonie wystawia głowę sprawdzając, czy wszystko w porządku. Jest w porządku!

Na naszym kutrze również poruszenie. Na umieszczony na dziobie dość wysoko nad pokładem poprzeczny podest udaje się pan Roman, aby asekurować wchodzącego nań ze statku pilota. Już go widzę! Wyłania się z czarnej dziury w burcie promu i staje na najwyższym szczebelku drabinki – odwrócony TYŁEM DO BURTY! Pan Zygmunt Piwowarczyk, bo on właśnie jest tym „nieustraszonym”, wie jednak doskonale, co robi. Czeka na odpowiednią chwilę, by przeskoczyć na podchodzącą na styk do burty „Finnhawka” pilotówkę.

O, już, udało się! Już za moment obaj panowie wchodzą do kabiny. Szyper dodaje obrotów, spieniona woda zaczyna burzyć się za rufą. Gnamy oraz szybciej wzdłuż burty rorowca. Tuż przed wyjściem z portu wychodzimy przed niego i mkniemy dalej w stronę widocznych na redzie statków. Tam czeka na nas kolejne zadanie.

„Finnhawka” pozostawiamy coraz bardziej za sobą. Spoglądam za nim, stojąc na tylnym pokładzie. Upajam się prędkością, wiatrem, bryzgami fal, widokiem i PRZYGODĄ, która się przecież dopiero zaczęła.

c.d.n.

© Antoni Dubowicz 2014

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: