28marzec2024     ISSN 2392-1684

Na pokładzie „Pilota-5” / część 4

00-DSC 6276-nb

Koniec przerwy, na „Pilota-5” czeka następne wezwanie. Ruszamy więc z kopyta, wszyscy czterej. Czterej, bo tym razem oprócz mnie, szypra (pana Marcina Wolniaka) i mechanika (pana Romana Wossa) –na pokładzie mamy jeszcze pilota. Jest nim pan Zbigniew Tyszko, jak wszyscy pozostali piloci – oczywiście kapitan żeglugi wielkiej.

Pan Roman zwalnia cumy, mocujące nas do burty „Pilota 3”, pan Marcin przesuwa manetkę gazu do przodu. Burzy się woda za rufą, odpływamy.

Za sobą zostawiamy zacumowanego obok doku Nauty „Fryderyka Chopina”. To jedyny chyba żaglowiec na świecie z sześcioma rejami na maszcie*! Na jednej z nich wisi jakiś człowiek i manipuluje przy żaglu.

Czyżby zbierano się do odmarszu? Nie, ale zamiast niego odszedł właśnie od nabrzeża „Wilson Clyde”, obok którego przechodziliśmy już dziś kilkakrotnie. Teraz manewruje pośrodku basenu, obracając dziób w stronę wyjścia. Wyprzedzamy go ostrożnie, gazu dodajemy troszkę później, idąc wzdłuż falochronu zewnętrznego w stronę awanportu.

Na samym szczycie Nabrzeża Szwedzkiego stoi „Stralsund”, najmniejszy z portowych holowników gdyńskiego WUŻ-u. Zastąpił on wysłużonego „Pilota-9”, który pilotem w ostatnich latach był już tylko z nazwy, służąc czasem do rozwożenia po porcie pracowników, w gruncie rzeczy stojąc prawie cały czas bezczynnie przy Pirsie Pilotów. Zniknął z Gdyni ubiegłego lata i już się o niego niepokoiłem. Jak się okazało -niepotrzebnie. Jest teraz w Darłówku, gdzie znalazł sobie drugi dom. Mały zaś, niebieski holowniczek wyróżnia się tym, że na rufie wypisane ma nazwy aż trzech portów! Stralsund - to jego nazwa, Świnoujście (zamalowane na niebiesko, ale stale dobrze widoczne) - to poprzedni, a Gdynia - obecny port macierzysty.

Tymczasem nasz „Pilot-5” przemyka już obok bazy paliwowej. Mamy ją po prawej burcie – po lewej zaś ponownie grecki masowiec „Union Explorer”. Właśnie wsypał on ładowni złom. Teraz opuszcza wielkie półotwarte blaszane kontenery z powrotem na nabrzeże.

W awanporcie łapię w kadr należący do „Bialej Floty” stateczek „Smile”. Z dwóch wysokich kominów wypluwa on potężne obłoki czarnego dymu . Ach nie, to oczywiście nie „Smile”, tylko gdyńska elektrociepłownia tak dymi (w kadrze można wiele rzeczy zasugerować, a jeszcze więcej oszukać. Wie o tym każdy fotograf, nawet taki amator jak ja).

Już jednak wyskakujemy za główki i mkniemy w stronę redy. Po lewej wyprzedzamy idący w tym samym kierunku okręt wojenny. To barka desantowa ORP „Gniezno”. Nazwa okręt desantowy jest dziś jednak passe, strategiczne plany Nato nie przewidują już wysadzania desantu na brzegach Danii. Dlatego też nasze desantowce typu Lublin nazywane się dziś oficjalnie okrętami transportowo-minowymi. Zbudowała je Stocznia Północna w Gdańsku na przełomie lat 80 i 90tych. Zaplanowano ich dwanaście, ale akurat zmienił się świat, zmieniła sie Polska, więc zbudowano tylko pięć, a z pozostałych zrezygnowano. Cała piątka należy do składu 2. Dywizjonu Okrętów Transportowo-Minowych 8. Flotylli Obrony Wybrzeża, stacjonującego wciąż w Świnoujściu (ale już nie dlatego, że stąd bliżej do brzegów Danii). Są to: ORP „Lublin”, ORP „Poznań”, ORP „Toruń”, ORP „Kraków” i spotkane właśnie „Gniezno”.

Okręt okrętem, a tymczasem zbliżamy się już do czekającego na pilota niemieckiego drobnicowca „Anna Lehmann”. Zielone burty siedzą głęboko w wodzie, choć na pokładzie nie widać żadnych kontenerów. Widocznie towar wieziony w ładowniach jest wystarczająco ciężki. To w sumie niewielki statek o pojemności (GT) 2.820 i wyporności (DWT) 4.111 ton, zbudowany w roku 2000 w Pływa pod flagą wysp Antiguy i Barbudy, a jego portem macierzystym jest Saint John’s. Bez trudu przeczytać to możemy sami na rufie, za którą przechodzimy, by podejść do lewej burty statku . Marynarze czekają już na niej na pilota. Tym razem z burty nie zwiesza się drabinka. Nie jest też ona potrzebna, pokład Anny” jest niewiele wyżej, niż nadburcie naszego„Pilota”. Pan Zbigniew Tyszko musi nawet zejść kilka stopni z ustawionego w poprzek stalowego podestu. Zbliżamy się ostrożnie, przez szczelinę między burtami woda wchlupuje się nam na pokład. Pan Zbigniew zgrabnie wchodzi na statek i „przejmuje” go pod swoją komendę, my zaś dodajemy gazu i oddalamy się od „Anny Lehmann”, prąc w stronę portu.

Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy burcie „Wilson Clyde”, który – jak pamiętacie- dosłownie przed chwilą wychodził razem z nami z Basenu II. Pilot, który wyprowadził go z portu, pan Waldemar Tokarski przeskakuje teraz zgrabnie z jego pokladu na nasz. Skład osobowy na „Pilocie-5” znów się więc zgadza, wyruszylismy w czwórkę, w czwórkę też powrócimy!

Nie wracamy jednak przez główne wejscie, zamiast tego kierujemy sie w stronę wejścia południowego. Za niedawno wyremontowanym, częściowo podwyższonym falochronem rozciąga się nam przed oczami panorama portu. Przy główce na końcu falochronu robimy zwrot. Przyglądam się jej uważnie i po raz pierwszy świadomie zauważam, że ma ona bardzo piękna architekturę wczesnych lat 30-tych! Świetnie wyskalowane formy, wyważone masy, spokojne i dynamiczne zarazem, kamienna fasada z witrażowymi oknami z szafirowych luksferów, na szczycie zielony kosz latarni. Kolejny, mocny punkt w moim prywatnym katalogu gdyńskich zabytków architektury!

Basen Prezydenta zdominowany jest przez dwa żaglowce szkolne – z przodu „Dar Młodzieży”, w tle jego poprzednik, dziś statek-muzeum „Dar Pomorza”. Kawał morskiej historii, byłoby co powspominać. Ale chwilowo nie ma na to czasu, przemykamy na półgazie przez wodny akwen i wchodzimy w głąb Basenu II im. Kwiatkowskiego – człowieka, dzięki któremu Gdynia jest taka, jaka jest. A jaka jest, najtrafniej odzwierciedla slogan, widywany często na koszulkach: „Gdynia- moje miasto” Nic dodać, nic ująć!

Przy Angielskim przechodzimy przed dziobem modernizowanego właśnie statku do obsługi platform wiertniczych „Glomar Wave”. Za nim dwie mniejsze jednostki. To z wyglądu bardzo podobne do siebie „Sharona” i „Jan van der Berg”. „Jan van den Berg” jest tu dosyć nowy, ale „Sharona”, podobnie jak zielony rorowiec „Antares” z Oslo wrosły jużw krajobraz Gdyni tak bardzo, że wydaje mi się, że stoją tu od zawsze. Chyba w każdym porcie znajdzie się kilku takich „wiecznych kuracjuszy”.

My tymczasem doszliśmy już do końca podróży, w każdym razie mojej. Pan Roman wyciąga rękę, by złapać za cumę na „Pilocie-3”, a ja żegnam się z Wami, z pilotami, z pilotówką i jego załogą.

Mam nadzieję, że nie na długo, że jeszcze tu wrócę! Kto wie, może już niebawem?

© Antoni Dubowicz 2014

* jedyny to może niewielka przesada, ale w każdym razie jeden z niewielu. Stojący właśnie w Gdyni duński „Georg Stage” ma ich na grocie (środkowym maszcie) także sześć!

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Komentarze  

0 #3 Juliusz Rokosz 2020-05-05 11:16
Pozdrowienia dla Bodaczowiaka
Cytować
0 #2 T. Szydłowski 2014-08-11 14:54
Wspaniały cykl. Proszę o więcej i pozdrawiam !!!!!!
Cytować
0 #1 cezary 2014-07-30 15:08
Ten wysłużony PILOT który obecnie jest w Darłowku o którym Pan wspomina to PILOT 9 -typ KP 400.
Cytować

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: