19kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Zespół holowniczy „Fenja + UR8” wchodzi do Gdyni / część 1

00 DSC 0437 nb

Gdynia, 29 marca 2015

Mimo dość podłej pogody niedziela zapowiadała się całkiem interesująco. Wśród wchodzących do Gdyni statków znalazłem taką oto pozycję: FENJA + UR8, reda - stocznia, godzina 15:30. Aha, jakiś ciekawy zespół holowniczy! O „Fenji” nigdy przedtem nie słyszalem, „UR8” było nazwą równie tajemniczą. Gdyby tak udało się zobaczyć to wejście z bliska, najlepiej z holownika! Zapaliłem się do tego planu. Telefon do dyspozytora WUŻ-u okazał się szczęśliwy – uzyskałem zgodę, by zaokrętować na wyruszającego na spotkanie zespołu „Centaura II”!

Jak na niedzielę, ruch w mieście był wyjątkowo duży, w każdym razie taki mi się wydawał! Na Nabrzeżu Indyjskim znalazłem się kwadrans przed trzecią. Bałem się, że przyjdę za późno i zobaczę tylko rufę odpływającego holownika. Tymczasem wcale na to nie wyglądało. Holowniki stały nieruchomo przy nabrzeżu, bez żadnego śladu życia. Wpatrywałem się w nie, wsłuchiwałem - nic! Zacząłem się już niepokoić, kiedy otworzyły się drzwi na stojącym tuż obok „Marsie” i zeszło z niego czterech panów w roboczych kombinezonach Fairplaya, kierując się w stronę „Centaura”. Przed nim stałem ja, skonsternowany i chyba z dość głupią miną. Panowie wkroczyli na trap, a „Centaur” jakby nagle się w tym momencie przebudził. Rozległ się charakterystyczny dźwięk zapuszczanego silnika, komin wypluł dwa kłęby szarego dymu, kadłub drgnął, gdzieś w kabinie zapaliło się światło, a ze sterówki zaczęły dobiegać stłumione odgłosy wydawanych komend. Wraz z dzwonkiem do przerzuconego na brzeg trapu podszedł ktoś z załogi.

- No to co, wsiada pan?- zwrócił się do mnie.

- Jasne! - odparłem, i już byłem na pokładzie.

Nawet nie zdążyłem wdrapać się po stromych schodach na górę, do sterówki, a Centaur już był w ruchu. Po wykonaniu zwrotu o 180° dziób holownika skierował się w stronę wyjścia. Dopiero teraz mam okazję, by przywitać się z kapitanem i załogą. Cieszę się, widząc przy sterach „starego znajomego”. Dowódcą jest bowiem pan Marek Czaja, z którym już kiedyś raz płynąłem, mechanikiem pan Andrzej Młynarczyk, a funkcję starszego marynarza piastuje pan Darek Kiersznikiewicz. Mijamy stojące przy nabrzeżach statki, przechodzimy obok wyjątkowo wyludnionej Ostrogi Pilotów i już jesteśmy w awanporcie. Z otwartego mostku spoglądam za siebie, na szeroką panoramę portu i stoczni, usiłując ustawić się tak, by chronić szkla obiektywu przed nieprzyjemnym deszczem, ale nie ma wiele czasu na podziwianie widoków, bo już oto jesteśmy za główkami falochronu i ruszamy na spotkanie przybywającej do Gdyni grupy.

Powoli sprawy się klarują. „Fenja” to holownik, ciągnący za sobą ponton „UR8” z sekcjami jakiegoś statku. Jakiego? Tego akurat nikt z obecnych nie wie, a i mnie wydaje się to w tej chwili nieistotne. Zestaw ten stanie przy Nabrzeżu Dokowym. „Centaur” dołączy do niego na redzie, łapiąc ponton od rufy, umożliwiając jego bezpieczne wprowadzenie i manewry w kanale portowym. Ale to nie wszystko! Holownik nasz ma też drugie, równie ważne zadanie. Podczas przejścia przez morze „UR8” nie ma załogi. Trzeba więc dostarczyć na ponton ludzi, którzy będą w stanie przejąć podany hol i pomóc później przy cumowaniu. Dlatego właśnie mamy dodatkowo na pokładzie tę czteroosobową grupę „abordażową”. Są to marynarze z holowników, panowie Krzysztof Sidorczuk, Dariusz Robakowski, Rafał Hoffmann i Jan Konkel. Teraz jednak wszyscy siedzą jeszcze w sterówce, pełnej głosów i opowieści. Ciekawych opowieści, ale ja wolę poszukać nowej, własnej opowieści na pokładzie. TEJ opowieści! Morze jest, jakby to najlepiej określić – marcowe! Ciężkie, szare niebo, rozbryzgi rozcinanych przez dziób „Centaura” fal i bardzo, bardzo silny wiatr. Trudno rozstrzygnąć, czy spadający na pokład prysznic to deszcz, czy też strzelająca fontannami w górę morska woda. A może i to, i to? W każdym razie jest mokro, momentami nawet bardzo. I niemniej zimno.

Po chwili ze skrzydła mostku dostrzegam w oddali grupkę statków. To oni, to nasz cel! Odrywa się od nich maleńki punkcik „Pilota”, który błyskawicznie rośnie w oczach, by w dużym pędzie przemknąć obok nas. Pięknie wygląda, niesiony morską pianą, ciągnąc za sobą długi, biały ślad przeoranej wody. Zaraz też pokazuje się nam „Fenja”. To pierwsze moje z nią spotkanie. „Fenja” to ładny, zgrabny holownik, charakteryzujący się między innymi dwoma wyciągniętymi wysoko w górę, zakrzywionymi u wylotu rurami kominów. Wyglądają trochę jak rura od „kozy”, starego piecyka węglowego na poddaszu w domu mojej babci. Po powiewającej na topie masztu fladze rozpoznaję, że jest to holownik duński. Przypuszczenie staje się pewnością, gdy widzę wypisany na rufie port macierzysty: København.

Na czerwonym pontonie, który ciągnie za sobą „Fenja”, umieszczone są dwie sekcje sporego statku, dziobowa z pięknie uformowaną gruszką oraz element śródokręcia ze sterczącym w niebo dużym, stożkowym, obłym jakby kominem, choć równie dobrze może to być podstawa potężnego dźwigu. Na pomalowanej już burcie tej sekcji odczytać można fragment napisu DEEPOCEAN (na lewej burcie DEEPOC-, na prawej -POCEAN). Tak wyjaśnia się sprawa, dla kogo statek ten jest budowany!

Sam ponton, to on właśnie nazywa się „UR8”, też ma na boku napis: UGLAND. To norweska rodzinna firma armatorska, działająca w międzynarodowym shippingu i w sektorze offshore, posiadająca również własną stocznię. Firmą tą zajmiemy się potem, teraz nie mamy na to czasu, sprawy dzieją się zbyt szybko. Na dość dużej prędkości „Centaur” mija się z pontonem, po czym robi ostry zwrot i zawraca, by dojć do niego od strony nawietrznej. Nasz grupa abordażowa, ubrana w ciepłe kombinezony, czapki i hełmy, stoi już na burcie, gotowa do przejścia na czerwony, obły kadłub URa. Ale bardzo silny wiatr uniemożliwia nam wykonanie manewru, odpycha „Centaura” od pontonu. Wytwarza się pomiędzy nimi szalejąca, wściekła, spieniona toń. Jest niebezpiecznie, zbyt niebezpiecznie. Marynarze nie decydują się na „skok”. Ponawiamy próbę, podchodzimy po raz drugi, po raz trzeci. Nic z tego, wiatr jest zbyt silny, nie dajemy rady „przykleić się” do pontonu na wystarczająco długą chwilę, by móc bezpiecznie na niego przeskoczyć. Kapitan decyduje się więc na zmieanę taktyki. Zwiększamy prędkość, odchodzimy od pontonu szerokim łukiem w lewo, przechodzimy na jego drugą, nawietrzną stronę. Wprawdzie po tej stronie UR nie ma przygotowanego podejścia, ale to zwiększa nasze szanse. Dochodzimy do pontonu, wiatr przyciska nas do niego, grupa cumowników przechodzi z rufy Centaura na jego wyższy, dziobowy pokład, by stamtąd przeskoczyć przez nadburcie na ponton. Uff, poszło sprawnie, wszystko gra, nic nikomu się nie stało. Odchodzimy , zwalniamy, zajmujemy pozycję za jego rufą. Odczytać na niej można zarówno nazwę - UR8, jak i port macierzysty – Grimstad. Pod nimi bez trudu odcyfrować można zamalowaną wprawdzie, naspawaną , nadal wyraźną starą nazwę: PROBARGE 8 i port STAVANGER.

Za barką ciągnie się na długiej linie obły, czerwony pływak (no, prawie czerwony, bo nieźle już przetarty). Jakie jest, czy też było jego zadanie, nie wiem na pewno – wydaje mi się, że ma to zapobiec „myszkowaniu” barki podczas holowania. Teraz lina ta zostaje ręcznie wybrana, nasi „abordażyści” wyciągają też z wody pływak. „Centaur” jest już tylko kilka metrów za barką i powolutku podchodzi coraz bliżej i bliżej...

© Antoni Dubowicz 2015

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Komentarze  

0 #1 Fairplay 2015-11-22 18:57
Ciekawy reportaż. Ja ostatnio spotkałem Fenje z UR 8 w Szczecinie :)

Pozdrawiam i zapraszam na mój offshore kanał - https://www.youtube.com/user/Adetykar
Cytować

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: