20kwiecień2024     ISSN 2392-1684

„Glonojadem” na dokowanie „Daru”

00 DSC 0401 nb

Ze stoczni do doku Nauty „Dar Młodzieży” miał pójść 21 grudnia z rana. Informacja taka pokazała się w telefonie w przeddzień. Ucieszyłem sie, bo gratka to nielicha. Postanowiłem spróbować towarzyszyć mu w tej podróży, tym bardziej, że jasne godziny poranne sprzyjały zdjęciom, więc szanse na dobre fotografie byly niezłe. Trzeba było tylko jeszcze jakoś dostać się na pokład towarzyszącego mu holownika. To już takie łatwe nie było. W niedziele (a 20 grudnia była niedziela) biura „Fairplaya Polska” są nieczynne, nie było więc możliwości, by zapukać do drzwi pana dyrektora i uzyskać  jego zgodę. Spróbowałem więc telefonu bezpośrednio do dyspozytora, wiedząc, że jest on w stałym kontakcie z szefem, a także licząc trochę na to, że trafię akurat na kogoś, kto mnie pamięta i przychyli ucha do mojej prośby. Miałem szczęście, uzyskałem zgodę, mogłem ruszyć do portu i zamustrować na „Eurosa”. To on bowiem wyznaczony był do tej roboty.

„Euros”? Nigdy go przedtem w Gdyni nie było, przyszedł tu pod koniec roku, zastępując „Centaura II”, który wraz z „Herosem” ruszył do Szczecina / Świnoujścia z nadzieją na obsługę Gazoportu nie tylko w roli holownika, ale i strażaka. Oba holowniki mają bowiem na pokładzie nowoczesne i bardzo wydajne instalacje gaśnicze. Z planów tych jednak nic nie wyszło, Szczecin bowiem w niecodziennej, dość przedziwnej, błyskawicznej akcji zakupiłw Turcji nowy holownik wprost z pochylni. 

Roszada ta spowodowała, że obsada holowników w Gdyni się zmieniła. Oprócz „Eurosa” nadeszły bowiem jeszcze trzy kolejne (nawet z nazwy) „Fairplaye”– IV, VII oraz 26. Pierwsze moje w ogóle zetknięcie z „Eurosem” miało miejsce dopiero dwa lub trzy dni wcześniej. To było ciekawe wrażenie. Holownik wygląda „inaczej niż inne”, co wyróżnia go i czyni już z daleka rozpoznawalnym. W sylwetce jego zwraca uwagę charakterystyczny, czółenkowaty kształt kadłuba z bardzo wysoko podniesionym dziobem, co pozwala mu łatwo „przyssać się” do statku. I to właśnie tej przyssawce „Euros” zawdzięcza swoje drugie, nieoficjalne imię - „Glonojad”!

Nie od razu jednak mogłem wejść na „Glonojada”. Poranne dokowanie „Daru” 21 grudnia odwlekało się bowiem, co rusz wyświetlała się nowa, późniejsza godzina planowanych manewrów, aż w końcu straciłem już wszelką nadzieję. Zrobiło się ciemno, a wiatr nie ustawał. Wiało z tak dużą siłą, że w końcu tego dnia dokowanie „Daru” się nie odbylo. Wiatr ten sprawił również, że noc z poniedziałku na wtorek była dla mnie krótka. Ponowną próbę dokowania wyznaczono bowiem na wtorek rano, na godzinę 7:30. W związku z tym musiałem już od świtu być w pogotowiu. Lecz wiatr nadal był za silny. Co rusz wydzwaniałem do dyspozytora z wciąż tym samym pytaniem, kiedy?  I niezmiennie padała ta sama odpowiedź, że czekamy, aż się wiatr uciszy. Muszę przyznać, że bardzo cierpliwy człowiek z pana dyspozytora, bo ani razu nie odłożył słuchawki i nad wyraz dzielnie znosił moje natręctwo. Nie muszę jednak chyba pisać, że kiedy z ósmej zrobiła się dziewiąta, wiał wiatr. Dwunasta, trzynasta, wiatr nadal wiał. O czternastej już wiedziałem, ze nic z tego nie będzie. Nawet, gdyby „Dar” miał zaraz wyruszyć, byłoby prawdopodobnie za ciemno na zdjęcia. Nie wiedząc, co ze sobą począć, kręciłem się więc bez celu po porcie, rozmyślając gorzko o prześladującym mnie pechu. Właściwie zbierałem się już do odwrotu, gdy zadzwonił wreszcie dyspozytor. - Wiatr przycichł, „Euros” wychodzi dosłownie za 5 minut, więc, jeśli chcę się zabrać, muszę być na burcie natychmiast! - Była godzina 14:43. Stałem właśnie na krawędzi Nabrzeża Stanów Zjednoczonych i Norweskiego, tuż przy niebieskich halach stoczni Damen. Spoglądałem w głąb portu, widok bowiem jest stamtąd wspaniały, za plecami mając flagowy nasz statek ratowniczy „Kapitan Poinc”.

Usłyszana wiadomość poraziła mnie i zelektryzowala zarazem. Natychmiast? To znaczy – pokonać całą długość Nabrzeża Norweskiego, jakieś 280 metrów, przebiec przez ponad kilometrowe Nabrzeże Indyjskie, zakręcić ostro, potem truchtem przez Nabrzeże Rotterdamskie, (jakies 350 metrów), by wreszcie dotrzeć na ostatnią prostą, ostatnie 250, 300 metrów sprintu, by dopaść trapu stojącego przy Polskim „Eurosa”.

- Za trzy minuty będę na pokładzie! - odkrzyknąłem więc dyspozytorowi bez chwili wahania. – Proszę im powiedzieć, że już lecę!!!-

I poleciałem. Wpadłszy na „Eurosa” z radością zobaczyłem znajome twarze. Nie było jednak czasu na dłuższe Polaków rozmowy, krótko po moim przybyciu nadszedł komunikat od dyspozytora, byśmy ruszali. Wciągnięto wiec trap i odcumowaliśmy, udając się po stojący przy Nabrzeżu XXX-lecia w basenie stoczniowym „Dar Młodzieży”. Ostatnią cumę oddaliśmy o 15:03.

Wyszliśmy w coraz szybciej zapadający zmrok. Cóż, nadzieja w tym, że aparat da sobie radę z brakiem światła, a ja z aparatem, że ręka mi w decydującym momencie nie zadrży. Obliczyłem sobie, że mam kilka minut na poznanie „Eurosa”, znalezienie najciekawszych, najdogodniejszych stanowisk do fotografowania. To wyzwanie, ale jakże przyjemne! Odkrywanie nowych kadrów jest czymś, za czym warto gonić!

Minut tych miałem dokładnie dwanaście. O 15:15 wyszliśmy zza Nabrzeża Włoskiego i przed nami odsłonił się basen stoczniowy (bezimienny, zwany po prostu Basenem VII). W głębi stała nasza szkolna fregata, a w samym narożniku, przed dziobem „Daru” dostrzec mogłem niebieskie kadłuby zamowiónego przez Uniwersytet Gdański katamaranu naukowo-badawczego „Oceanograf”. Buduje go konsorcjum stoczni Nauta i Crist.

„Dar” czekał na nas w gotowości. Tuż po podejściu do niego z rufy poszła do nas rzutka, do której zaczepiliśmy hol, który wciągnięto na pokład fregaty i obłożono na polerze. Za moment „Dar” zwolnił cumy, mocujące go do nabrzeża i przystąpiliśmy do pracy. „Euros” odciągnął sprawnie rufę żaglowca, ten zaś wykonał obrót i wyszedł o własnych siłach, na silniku, w stronę leżącego po drugiej stronie molo Basenu VI. Stoją w nim cztery doki pływające Stoczni Remontowej „Nauta”, która objęła tereny byłej Stoczni Gdynia S.A. Trzy doki zajęte były przez remontowane w nich jednostki, Dok Nr 2, umieszczony pomiędzy Dokiem Nr 1 i Dokiem Nr 4, czekał już gotowy na przyjęcie „Daru Młodzieży”. Był zatopiony, nad wodę wystawały tylko szczyty obu bocznych ścian. Po chwili „Dar”, z naszą pomocą, wpasował się precyzyjnie między nie. Przerzucono cumy, o 15:54 z żaglowca oddano hol. Z „Eurosa” poszedł zaś krótki meldunek do dyspozytora, że dokowanie zakończone, wracamy do bazy.

Dopiero tam znaleźliśmy chwilę czasu na rozmowy.

O 15:24 było już całkiem ciemno, jedynie migające światełka portowych dźwigów oraz przedzierający się przez otok mgiełki księżyc rozświetlały czerń grudniowej, wczesnej nocy. Opuściłem gościnny pokład „Eurosa”, pozostawiając załogę przy stole przy naprędce przyrządzonym obiedzie. Pieczony kurczak pachniał, nie powiem, kusząco, ale raz, ze już właśnie spóźniony byłem na rodzinny obiad, a dwa, że i tak nie byłoby dla mnie porcji.

Nie napiszę, kto zajmował się gotowaniem (własnego kucharza na holowniku nie ma), ale pozwólcie, że przedstawię wam wreszcie załogę:

Od lewej siedzą (i jedzą): pan Franciszek Gburek (starszy marynarz), pan Jacek Klus (mechanik), pan Waldemar Hetak (kapitan) i pan Jan Konkel (marynarz). A nad nimi króluje Orzeł Biały. W koronie. Pamiętam, że robiąc to zdjęcie pomyślałem, że korona należy się im wszystkim!


Gdynia, 22 grudnia 2015

© Antoni Dubowicz

 

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: