19kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Pobieranie lodu na WŁA-307

00 172 nb

Władysławowo, 1 lipca 2009

Wielki zlot żaglowców The Tall Ships’ Races 2009 rozpoczynał się oficjalnie w czwartek, 2 lipca, ale pierwsze jednostki wiatr przygnał do Gdyni już dwa, nawet trzy dni wcześniej. Wiedziałem, że jak już się wszystkie zjadą, będzie „gorąco” i może mi zabraknąć czasu na wypad „na kutry” do Władysławowa. To byłaby niepowetowana strata, wybrałem się więc tam w przeddzień zlotu, pierwszego lipca z rana i - powiem od razu – nie żałowałem tego ani przez sekundę!

Rybacki port był zatłoczony. Nie, wcale nie przez turystów, choć tych również trochę było, ale przede wszystkim przez kutry. Zarówno w porcie jak i na terenach „szkunerowskiej” stoczni naprawdę się działo. Ja rozglądałem się szczególnie za „moimi” kutrami, rufowcami typu B-410 i B-403, one to właśnie rzuciły kilka lat wcześniej na mnie urok, ktory trzyma do dziś. Były tam, a jakże! W stoczni wyslipowany WŁA-299, w porcie zas stojące w grupie dwa rufowce „Szkunera”, WŁA-295 i WŁA-305 oraz należące do prywatnych armatorów WŁA-291, WŁA-289 i WŁA-288. Ten ostatni jest jeszcze bardziej niż inne „mojszy”, bo udało mi się poznać i zaprzyjaźnić z panem Leszkiem, jego ówczesnym właścicielem. Pokład WŁA-288 stał się dla mnie tak swojski, że czuję się na nim jak u siebie.

Tym razem jednak ani „mój” WŁA-288 ani żaden inny niebieski kuter nie będzie głównym aktorem reportażu. Zostanie nim bowiem WŁA-307, jedyny z władysławowskich rufowców o czerwonych burtach! To również jeden z produkowanych w Ustce statków typu B-410, od pozostałych różni się jednak nie tylko kolorem, ale i kształtem ostro ściętej rufy, lekko wychylonej do tyłu i bez pochylni.

WŁA-307 nie stał w gromadzie z innymi, tylko samotnie,w oddali, przy Nabrzeżu Wyładunkowym, tuż pod taśmociągiem, dostarczającym na statki lód z budynku chłodni. Mało tego, właśnie lód pobierał! Oznacza to zawsze, że kuter szykuje się do wyjścia na łowisko. Pognałem więc pod niego i przyglądałem się przez dłuższy czas pracy załogi. Rybacy w Polsce to z reguły bardzo przyjaźni i mili ludzie, przyzwyczajeni do kręcących się przy kutrach turystów, letników i fotografów, często w ciekawości swojej przeszkadzających im przy pracy. Prawie nigdy jednak nie spotkałem się z jakimś zniecierpliwionym gestem lub, co gorsza, mniej przyjaznym słowem (choć i tak już się zdarzyło). Również tym razem szczęście mi dopisało, pracujący panowie przyjęli moją obecność ciepło, na ich twarzach pojawiły się nawet uśmiechy „do kamery”.

Większość lodu poszła do ładowni, resztę zaś wsypano do podstawionej pod taśmociąg skrzyni na wózku oraz kilku sporych pojemników, czy też kadzi z tworzywa sztucznego, dużo większych od poukładanych „na sztorc” na pokładzie kutra standardowych skrzynek na ryby.

Cala akcja ładowania lodu trwała niecałe 20 minut, po czym kuter zgrabnie i po cichu odszedł od kei i skierował się w stronę pozostałych braci, gdzie dobił do burty WŁA-288. Ale, jak już napisałem, nie on, tylko praca rybaków na WŁA-307 jest przedmiotem tej relacji.

Jeśli szczurom lądowym się wydaje, że praca rybaka polega tylko na wyciąganiu z morza ryb i przywiezieniu ich do portu – jest w dużym błędzie. Także i w porcie na kutrze jest co robić, a praca ta, z reguły trudna, fizyczna, w zasadzie nigdy się nie kończy. Za przywiezioną do portu rybę rybak nie dostaje też nawet w przybliżeniu tych pieniędzy, które Wy zapłacić musicie za, wysmażony w starym tłuszczu i ważony razem z tacą i ciężka ręką sprzedawcy, kawałek flądry, dorsza czy śledzia w sezonowej „smażalni” w pokrytej papą budzie z dykty i tektury.

Trochę lodu dla ochłody? Proszę bardzo, tu go można pobrać!

© Antoni Dubowicz (fotografie 2009, tekst 2016)   

 

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: