Przystań rybacka Mechelinki
- Post 14 listopad 2016
- Odsłony: 8821
Historia rybackiej przystani opisana jest na jednej z licznych tablic informacyjnych, na które natknąć musi się kaźdy przybywający do Mechelinek turysta. Tekst zredagowany został przez Muzeum Ziemi Puckiej im. Floriana Ceynowy w Pucku.
„...Brzeg morski w Mechelinkach (kasz. Mechelinka lub też Mechelinga, Mechelinczi) przynajmniej od wieku XIII byl miejscem lokalizacji jednej z największych plażowych przystani rybackich na wybrzeżu kaszubskim.
Najstarsze zachowane dokumenty historyczne wspominają o nadaniu w roku 1235 przez księcia Świętopełka klasztorowi cystersów w Oliwie przywileju wolnego połowu ryb w pobliżu miejscowości Mosty. Możemy przypuszczać, że w Mechelinkach w tym czasie istniała już książęca stacja rybacka, czyli miejsce, w którym rybacy legalnie trzymali swoje łodzie i narzędzia, płacąc określone daniny kontrolowane przez władzę książęcą lub klasztorną. Z dokumentu pochodzącego z roku 1288 wiemy, że książę Mściwój II darował oliwskim cystersom dwa statki, z których jeden stacjonował w Mechelinkach.
Po roku 1308, gdy Pomorze wraz z Ziemią Pucką zagarnęli krzyżacy, funkcję kontrolną nad połowem ryb w tym miejscu zaczął sprawować urzędnik krzyżacki nazywany fischmeistrem (rybickim), mający swoją siedzibę w Pucku.
Od roku 1466 nadzór ten należał do starostów puckich. Z zachowanych dokumentów wynika, że tutejsi rybacy wypływali na morze w 2-3 osobowych zespołach łódkowych. O większym zespole połowowym, czyli maszoperii wspominają tylko relacje z lat 1910 – 1914. Istniała tu wówczas jedna 12-osobowa grupa rybacka do wspólnego połowu dużym niewodem łososi oraz śledzi. Niezorganizowani rybacy zajmowali się natomiast rybołówstwem haczykowym i ustawianiem sieci pułapkowych tzw. żaków na węgorze. W roku 1924 stacjonowało tu 16 dużych łodzi żaglowych, głównie do zastawiania manc szprotowo-śledziowych oraz pławnic łososiowych i 2 mniejsze łodzie wiosłowe, z których poławiano flądry za pomocą ręcznie wyciąganego niewodu tzw. cezy.
W lipcu 2014r. została w Mechelinkach udostępniona nowoczesna żelbetonowa przystań z zapleczem służąca dla stacjonowania tu obecnie 11 rybackich łodzi motorowych, a także coraz chętniej przybijających tu jednostek turystycznych...”
Ze „starej” przystani pozostała do dzisiaj tylko drewniana, wysmagana wiatrami szopa oraz porzucony na brzegu kołowrót.
Dociekliwszy turysta zwróci z pewnością uwagę na fakt, że w cytowanym wyżej tekście nie znalazło się ani jedno słowo o historii najnowszej, od 1924 do 2014. Dlaczego? Proste, ponieważ nie pasuje ona do tak optymistycznej relacji. W tym czasie powstało nie tylko miasto i port Gdynia, ale i cały szereg zatruwających środowisko inwestycji przemysłowych na wybrzeżu Puckim. Przez dziesięciolecia wszystkie ścieki z Gdyni, Rumi, Redy, Wejherowa oraz okolicznych gmin trafiają do zbudowanej w latach 60 tych oczyszczalni w Dębogórzu. Odprowadzano je wprost do morza kanałem, którego ujście znajduje się dosłownie kilkadziesiąt metrów za osadą rybacką. W tym czasie Mechelinki zasłynęły przede wszystkim z tego, że paskudnie w nich cuchnęło! Dopiero w roku 2009 zbudowano głębokowodny kolektor, który odprowadza ścieki w głąb morza, 2,5 km od brzegu. Powolutku zaczęła więc rozwijać się turystyka. W sierpniu 2013 oddano też do użytku nowy port rybacki, zbudowany za pieniądze z Unii i z budżetu państwa. Rybacy niechętnie jednak z niego korzystają. Chcieli mieć ładne rybackie boksy, gdzie mogliby jednocześnie obrabiać rybę i ją sprzedawać, chcieli portu, który miał ich chronić. Tymczasem został on tak zaprojektowany, że przy gorszej pogodzie trzeba chować kutry, bo inaczej zostałyby zniszczone od wody uderzającej o powstały od strony lądu wał ochronny. Stanowiska postojowe usytuowano ponad 100 metrów od brzegu, na końcu długiego molo, zaledwie kilka metrów krótszego niż w Orłowie, więc ryby trzeba przenosić w skrzyniach. Są schody, ale nie ma żadnej rampy. Z braku falochronu, pierwszy grudniowy sztorm w 2013 roku rozniósł pływające pomosty w proch. Wybudowano za to niepotrzebną nikomu wielką halę warsztatową (w tym sezonie skorzystał z niej ponoć pierwszy kuter), cztery podwójne betonowe boksy dla rybaków oraz sporych rozmiarów chłodnię ze stoiskami do sprzedaży, która stoi zamknięta, bo nikt nie chce z niej korzystać. Rybacy dziwią się też, komu mają służyć stojące na molo skrzynki energetyczne o dużo większej mocy, niż potrzebują małe kutry. Podejrzewają, że jest to inwestycja, mająca dalekosiężnie służyć wcale nie rybakom, tylko łodziom, które w przyszłości będą obsługiwać technicznie gazowce.
Gazowce? Jak to? Skąd tu gazowce?
Gazowce mogą się jednak rzeczywiście pojawić, i to całkiem niedługo.
Już w 2008 roku spółka PGNiG (Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo) rozpoczęła w gminie Kosakowo budowę wielkich podziemnych magazynów gazu. To inwestycja towarzysząca powstaniu gazoportu w Świnoujściu, obie łączy już nawet podziemny gazociąg. Dotąd powstały cztery z pięciu komór (tzw kawern), docelowo ma ich być dziesięć. Kawerny te wypłukiwane są na głębokości kilometra oczyszczonymi ściekami w pokładach soli kamiennej. To najlepsze magazyny na gaz czy paliwo, a Kosakowo jest bogate w złoża soli. Wydobyta w trakcie budowy solanka odprowadzana jest rurą do Zatoki Puckiej, a tam za pomocą dyfuzorów, w odległości ok. dwóch kilometrów od brzegu, mieszana z morską wodą. Rura biegnie tuż przy przystani. Od 2009 zrzucono już 9,3 mln m³ solanki, a do roku 2021 planuje się wprowadzenie do wód Zatoki Puckiej ok. 20 mln m³.
Budowa kawern ma się zakończyć w 2020 roku, ich koszt wyniesie ok. 514 mln zł, z czego 115 mln dorzuciła UE. Mówi sie już jednak o zamiarze budowania dalszych dziesięciu kawern – a także warzelni soli na wielką skalę.
Jednocześnie, wraz z zasalaniem i zanieczyszczaniem zatoki, spada nieustannie połów ryb. Czy istnieje tu jakiś związek przyczynowo –skutkowy? Nie da się tego jednoznacznie stwierdzić, nie ma bowiem instytucji, która może kompetentnie na to pytanie odpowiedzieć . Żadna nie zajmuje się kompleksowo stanem Zatoki Puckiej, a zarówno oczyszczalnia, jak i PGNiG spełniają swoje parametry, więc nie można im niczego zakazać.
Rybacy podejrzewają, że niebawem nie będzie już dla nich miejsca w Mechelinkach.
W chwili obecnej stacjonuje tu jeszcze osiem łodzi, kilka mniej niż w momencie, w którym przystąpiliśmy do Unii – i o połowę mniej niż w roku 1924! W sierpniu tego roku, gdy wpadliśmy tu w którąś niedzielę, przy wspomnianej już hali warsztatowej stała samotnie jedna z dwóch nowych łodzi, zbudowana w połowie ub roku MEC-9. Na piaszczysty brzeg natomiast, jak za dawnych czasów, wyciągnięte byly dwie inne – MEC 17 i MEC-20. Przy pływającym pomoście przy molo cumowały MEC-8 i MEC-12 (to druga „nowa” łódź – z 2010 roku), a na samym końcu, przy bocznej odnodze, utworzonej również z pływających elementów – trzy dalsze łodzie, MEC-12, SWB-22 ze Świbna oraz jeszcze jedna, której nazwy nie mogłem odczytać. Wejście na rybacką część molo jest bowiem zamknięte na cztery spusty. Zresztą, nic dziwnego. Kto widział, jaki dziki taniec wykonują te pomosty na większej fali, i tak by nie zaryzykował!
Oko każdego turysty ucieszy jednak z pewnością stojąca na placu przed nowymi boksami MEC-2, piękna, siedmiometrowa drewniana łódź o klasycznych kształtach, zbudowana systemem gospodarczym właśnie tu, w Mechelinkach, w 1997 roku. Już nie pływa, wycofano ją w styczniu ubiegłego roku. Zyczę jej, by nie poszła na opał, tylko pozostała żywym symbolem rybołówstwa, równie historycznym jak i romantycznym.
Zakończmy jednak tę relację równie pozytywnie, jak ją zaczęliśmy.
Dla wybierających się do Mechelinek mam dwie dobre nowiny. Pierwsza, że z Gdyni nie trzeba przyjeżdżać tu samochodem, przez cały rok bowiem kursuje autobus linii 105 z Redłowa ( przystaje przed Dworcem Głównym w Gdyni, końcowy przy przystani Mechelinki). Druga, że jest tu pełno miejsc, do których można pojść na rybkę, w każdym razie w sezonie. Jedno jednak jest szczególnie godne polecenia – to „Bar u Rybaka”, prowadzony przez prawdziwego, najprawdziwszego, młodego rybaka, który również kucharzy, oraz jego przesympatyczną żonę, czyli „panienkę z okienka”, trzymającą interes i kasę (jak to zwykle w rodzinie). Miejsce jest przyjemne, na skraju przydomowego ogródka, wystrój nienachalnie „rybacki”, ceny umiarkowane, a zapłacić można, oprócz drobnych, praktycznie każdą kartą kredytową. Najlepszą jednak rekomendacją baru było dla mnie, dla nas, że przychodzą tam jeść miejscowi. Nic dziwnego, filety z flądry, które mi podano, były naprawdę boskie, a dorsz na talerzu mojej Ewuni nie gorszy! I choćby tylko dlatego jeszcze tu wrócimy. Na pewno! Mam nadzieję, że nie raz!
Wpadnijcie tam, będąc w Mechelinkach. Adresu podawać nie trzeba, to malutka wioska, znajdziecie!
© Antoni Dubowicz 2016