20kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Ustka – zacieranie śladów

00 DSC 1871 nb

Stocznia Ustka była kiedyś potęgą. W dobrych latach 70tych zatrudniała ponad 1.800 pracowników. Ale te lata ma już daleko i bezpowrotnie za sobą. Dziś po stoczni straszy tylko brama wjazdowa z odpadającym, łuszczącym się napisem i waląca się, nikomu niepotrzebna, zdewastowana hala produkcyjna. Polska wolna i nieopodległa obudziła wprawdzie jakieś nadzieje, że Ustka stanie się kurortem, ale dla stoczni i rybołówstwa oznaczała zagładę.

Historycznie rzecz biorąc, zamożność Ustki zawsze oparta była na trzech filarach: rybołówstwie, żegludze i uzdrowisku.Wszystkie trzy są nawet częścią składową herbu miasta, zaprojektowanego w 1920 roku przez miejscowego artystę Wilhelma Granzowa. Łosoś w ręku syreny jest odzwierciedleniem rybołówstwa, żaglowiec - żeglugi handlowej, a zanurzona w morzu syrena - kąpieliska.

W czasach po drugiej wojnie światowej sytuacja się nieco zmieniła. Żegluga handlowa praktycznie się skończyła, jej miejsce zajęła budowa kutrów i łodzi. Powstała Stocznia Rybacka „Ustka”, której czas świetności przypadł na koniec ery Gierka. Również rybołówstwo rozpoczęło się wcześnie, kiedy w 1947 roku gdyńska „Arka” z kilkoma zaledwie łodziami zaczęła tu organizować rybacką bazę. W rezultacie utworzono w 1952 roku Przedsiębiorstwo Połowów i Usług Rybackich PPiUR „Korab”. Flota „Korabia” była nowoczesna, składała się przecież z nowych kutrów, dostarczanych wprost z leżącej tuż obok stoczni. Pod koniec lat 70tych rozpoczęto rozbudowę portowego zaplecza dla rybaków – powstała wytwórnia lodu, chłodnia, wytwórnia konserw, zmodernizowano sieciarnię. W „Korabiu” pracowało wówczas 1.000 osób.

Ale nie tylko „Korab” dawał zatrudnienie rybakom. Już w1947 roku istniała w Ustce Spółdzielnia „Jesiotr”, zrzeszająca rybaków łodziowych. Po jej upadku, w roku 1954 powołano „Spółdzielnię im. II Zjazdlu PZPR”, zrzeszającą rybaków z Ustki, Rowów, Gąsek i innych nadmorskich osad. Z biegiem lat utworzyła się w procesie przekształceń Spółdzielnia Pracy Rybołówstwa Morskiego „Łosoś”, druga rybacka firma w mieście. Jej dynamiczny rozwój rozpoczął się w roku 1970. W następnych latach uruchomiono nowy zakład produkcji konserw, a w 1975 roku szyper kutra UST-4 Franciszek Pasturczak pobił dotychczasowy rekord Bałtyku, posiadany przez szypra Piotra Jefimowa z „Korabia”, odławiając na swym 17-metrowym kutrze 442 tony ryb. „Łosoś” zaczął zdobywać kolejne sztandary przechodnie Krajowego Związku Spółdzielni Rybackich i ZG ZZMiP. Wszystko szło ku dobremu.

Stocznia Rybacka powstała w Ustce w 1945 roku z poniemieckich, zrujnowanych warsztatów portowych (dwóch drewnianych szop, zdewastowanego wyciągu łodziowego i warsztatu ślusarskiego). W latach 1947 - 52 zbudowano pierwszą obszerną halę, co pozwoliło podjąć produkcję drewnianych kutrów i łodzi motorowych. Przedsiębiorstwo otrzymało nazwę „Stocznia Ustka”. Scentralizowano w niej produkcję drewnianych łodzi ratunkowych i rybackich dla potrzeb przemysłu okrętowego. W latach 1945 – 1957 wybudowano w stoczni 202 łodzie i 124 kutry rybackie. Powstawaly tu przykładowo drewniane jednostki typu KU-915, KU-128, KU-160 i 160Ł (kutry łososiowe), KU-134, 134A, 134B oraz KU-135.

Lata 1958—1962 były dla stoczni okresem ugruntowania silnej pozycji jako producent łodzi ratunkowych. Z konieczności postawiono na aluminium, które stopniowo wyparło zbyt drogie drewno. W krótkim czasie stocznia stała się głównym dostawcą wyposażenia okrętowego ze stopów aluminium. Stopniowo zaniechano w ogóle budowy drewnianych łodzi ratunkowych. W latach 60tych przebranżowiono się po raz kolejny, wprowadzając nowe technologie i rozpoczynając produkcję nowoczesnych łodzi z laminatu poliestrowo-szkłanego (LPS). Łodzie te stały się również hitem eksportowym. Do ZSRR dostarczono także między innymi serię dwustu 6-metrowych „skiffów”, łodzi przeznaczonych do połowu okrężnicą, oraz prototyp 16-metrowego tuńczykowca z laminatów.

Budowę stalowych kutrów rybackich rozpoczęto w roku 1971. Pierwszy z nich, typu B-25 sA, trafił oczywiście do usteckiego „Korabia”.

Po statkach B-25sa (62 jednostki) przyszła kolej na następne. Pierwsze „rufowce” bałtyckie serii B-410, budowano od 1974 do 1983 (66 kutrów dla rybaków krajowych, jeden dla Francuzów, 7 dla Rumunii oraz dwa kutry trałowe dla Marynarki Wojennej). Eksportową wersję tego kutra, oznaczoną B-403, zaprojektowano na zamówienie NRD, jednak z zakontraktowanych początkowo 27 kutrów Niemcy odebrali tylko pięć. Pozostałe 14 otrzymali więc nasi rybacy. Jubileuszowa, setna jednostka, która wyszła z usteckiej stoczni, to właśnie jeden z nich, kuter B-403 z oznakowaniem WŁA-297 (pocięty na złom w 2009 roku).

Ostatnią serią kutrów dla naszych rybaków bałtyckich byly bardzo udane jednostki B-280. Zbudowano ich 18 w latach 1988 - 1993.

Nie należy też zapomnieć o 27 statkach B-275 dla Związku Radzieckiego (z jednym wyjątkiem), a także o całej gamie przeróżnych holowników i jednostek szkolnych i specjalnych zarówno dla nas, jak i na eksport.

Bilans Stoczni „Ustka” w momencie przeobrażeń ustrojowych wynosił więc kilkaset zbudowanych statków i jeszcze więcej łodzi ratunkowych. Wspaniałe perspektywy runęły jednak z hukiem. Państwo wycofało się z sektora rybołówstwa, sprywatyzowana branża nie zamawiała już żadnych statków, eksport załamał się z końcem ZSRR. W 2002 roku stocznia ogłosiła upadłość. Nikt nawet nie probówał jej ratować, nie był to politycznie nośny temat.

Tereny postoczniowe przejęła w rezultacie firma Euro Industry sp. z o.o. W 2011 roku rozpoczęto wyburzanie dawnych hal . „Oczyszczony” w ten sposób z historii teren stoczni "B" przeznaczono pod inwestycje mieszkaniowe.

Pojechałem do Ustki w czerwcu 2011 roku. Miałem nadzieję wydobyć jakieś materiały na temat budowanych tam kutrów. Niestety, obraz jaki zobaczyłem był bardziej niż żałosny. Za bramą główną (w ruinie) nie było już hal produkcyjnych. Część z nich zdążyła zostać wyburzona, inne wydzierżawiono firmom, które z budową kutrów nie miały nic wspólnego. Nic wspólnego z poprzedniczką nie miała również nowo utworzona „Stocznia Ustka”. Wszystkie materiały, wszystkie projekty, dorobek kilkudziesięciu lat Stoczni Rybackiej wyrzucono po prostu na śmietnik. Nie pozostało nic. Na postoczniowym terenie znajdował się teraz wielki, płatny, całodobowy parking i jedyna osoba, z którą można byłoby porozmawiać (gdyby faktycznie było można), był opryskliwy i znudzony parkingowy w kasie przy bramie, który nie miał i nie chciał mieć o niczym pojęcia.

Całościowy obraz katastrofy dało się jednak ogarnąć dopiero z wysokości wiaduktu kolejowego. Zapuszczony teren, walające się po krzakach porzucone formy do budowy łodzi ratunkowych, kompletny chaos i bałagan. Po drugiej stronie torów, przy stoczniowym basenie dogorywająca hala stoczniowa z przylepionym do niej budynkiem biurowym. Kiedyś siedzieli w nim konstruktorzy, inżynierownie i kreślarze, mający na deskach rysunki konstrukcyjne najnowocześniejszych kutrów bałtyckich, jakie kiedykolwiek powstały w naszym kraju. Po upadku w hali działały jakieś drobne spółki o krótkim okresie przydatności do spożycia, produkujące raz to, raz tamto, czekające, by strawił je kolejny pożar, który z niewyjaśnionych przyczyn tak pokochał stoczniową halę, że stał się jej gorącym fanem. Aktualnie funkcjonowało tam jakieś przedsiębiorstwo, produkujące plastikowe galiony ze smokiem lub bez, nimfy, lampy, kręcone balaski i inne „ozdóbki”, którymi oklejone są wszystkie te przebudowywane z kutrów statki pirackie, łodzie wikingów i inne mniej lub bardziej cudaczne galeony, wożące turystów praktycznie w każdym z naszych portów.

Obecne władze przyszłość miasta widzą wyłącznie w rozwoju turystyki i rekreacji. Na to też postawiły. Na wschodnim brzegu kanału portowego postawiono już nawet jakiś budynek, sugerujący, że kiedyś Ustka ma stać się kurortem. Pierwsze osiedle powstało również po zachodniej stronie. Prowadzi do niego nowa droga, przecinająca byłe tereny stoczniowe „B”, niszcząc bezpowrotnie możliwość jej wskrzeszenia w przyszłości.

A pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu (w połowie lat 70-tych) były projekty wybudowania na zachód od obecnego wejsścia do portu, na terenach leżących nad samym morzem, całkowicie nowego portu i stoczni. Stoczni, wyposażonej w pirsy, pochylnie i urządzenia, pozwalające na budowę i wodowanie statków do 130 metrów długości! Miałoby to umożliwić rozmiary produkcji, przewyższające dotychczasowe przynajmniej dziesięciokrotnie!

Z tych marzeń nic nie wyszło, nie wyszło też z programem rozwoju rybołówstwa. „Korab” został sprzedany. W czerwcu 2011 na należących niegdyś do niego nabrzeżach stały jeszcze nikomu już niepotrzebne, puste budowle, zaryglowane na cztery spusty hale, czekające na buldożery albo laski dynamitu. Pod rdzewiejącą tablicą na ścianie wytwórni lodu, głoszącą, że „cumowanie kutrów na postój wzbronione”, cumowały w najlepsze jakieś kutry. A co tam, kto zabroni?

W Basenie Węglowym, leżącym już bliżej morza, w ujściu rzeki Słupi, parkowały pozostałe jednostki rybackie. Nie wszystkie jednak sprawiały wrażenie, że są jeszcze „na chodzie”. Z reguły były to też jednostki małe i stare. W sumie w ciągu lat polskie stocznie dostarczyły usteckim rybakom około 90 kutrów różnych typów, znaczna ich część pochodziła właśnie z Ustki. W 2011 roku pozostało ich już tylko 29 (według wykazu PRS 2011) w tym zaledwie pięć z Ustki – to te najnowocześniejsze. Jednak nie było ich akurat w porcie. (Jeden z nich znalazł się później w stoczni. Ale nie, nie w Ustce – w Darłowie).

O randze, jakie w „Morskim Porcie Ustka” zajmuje rybołówstwo, najlepiej świadczy fakt, że na oficjalnej stronie portu słowo „rybacki” w żadnej odmianie w ogóle nie występuje. Jest za to pusta (!) zakładka p/t Marina Jachtowa. Łodzie i kutry cumują, jak już wspomniałem, w Basenie Węglowym, a nabrzeża w nim pozbawione są jakichkolwiek instalacji. Nazywają się: Helskie, Sopockie, Puckie, Elbląskie, Darłowskie i Łebskie. Rybackiego nie ma. Czy tak właśnie rysuje się przyszłość?

Wydaje mi się, że Ustka zajmuje się zacieraniem śladów. Śladów własnej historii, śladów po stoczni, śladów po rybakach.

Obym nie miał racji!

© Antoni Dubowicz 2011 (fotografie) / 2016 (tekst) 

PS

Nie napisałem tutaj nic o nieczynnej obrotowej kładce przez Słupię. Ale w 2011 roku nie była ona jeszcze problemem Ustki.

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Komentarze  

+6 #3 Bolek 2020-05-07 13:50
Bardzo trafny i rzeczowy artykuł. Wstyd dla włodarzy bo napis to symbol jak pomnik. Szkoda stoczni. Uczyłem się w ZSBO w latach 70-ych praktyka na wszystkich wydziałach. Pamiętam doskonale ruch i życie w stoczni. To padło i chyba już nie wróci. Szkoda. Raz jeszcze dziekuje za arykuł i odzwierciedlaja ce fakty te z przeszłości i te z teraźniejszości.
Pozdrawiam ze Śląska
Cytować
0 #2 quba 2018-10-24 17:41
Serdecznie podziękujmy : solidaruchom i ,,dobrej zmianie'' .
Cytować
-5 #1 Zbigniew Miecznikows 2017-12-02 22:01
chłopie, skąd te bzdury wytrzasnąłeś? stek bzdur i idiotyzmów!
Cytować

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: