29marzec2024     ISSN 2392-1684

Powrót z łowiska

07 1288-nb

Port rybacki w Helu w drugim dniu stycznia, wczesnym popołudniem. Z łowiska wracają kutry. Ładownie ich są pełne. Na nabrzeżu czeka już brygada rozładunkowa. Jeszcze parę chwil i cumy rzuca JAS-57. Zaraz za nim robi to JAS-31.

Uśpione do tej pory nabrzeże nagle budzi się do życia. Portowi pracownicy w czerwonych drelichach krzątają się gorączkowo, nie wiadomo skąd pojawiają się wózki widłowe i wyrasta ściana dużych niebieskich i szarych pojemników na rybę. Nieco z boku stoi waga w ksztalcie palety, pilnie obserwowana przez panią z bloczkiem w jednej i długopisem w drugiej ręce. Tutaj dokonuje się rachunków!

Wielka, wyglądająca jak mechaniczny słoń aparatura, ustawiona na nabrzeżu, pompuje ryby bardzo sprawnie. Pod słoniową „trąbę”, obsługiwaną przez jednego z pracowników, wózek widłowy podstawia pusty pojemnik. Za naciśnięciem guzika wytryskują z trąby strumienie szprota. Następnie rozpoczyna się taniec sztaplarek. Jedna podjeżdża do pojemnika, zabiera go i krecąc piruety rusza w stronę drugiej. Ta przejmujepojemnik niejako w locie i w try miga ustawia go na wadze. Odczyt, zapis w notesiku, już sztaplarka pojemnik zabiera i śmiga z nim w kierunku chłodni. Wracając, podstawia kolejne puste pojemniki, na które czeka już kolega. I tak dalej, i dalej, i dalej. Wszystko to migiem, biegiem, aż trudno się fotografowi skoncentrować na łapaniu poszczególnych etapów tej procedury.

Bezczelne mewy, widząc, iż wszyscy są zajęci, rozpoczynają zbiorowy atak na pełne pojemniki. Wrzeszczą i rozbijają się, usiłując uszczknąć coś dla siebie. Już po chwili jest ich całe stado. Która nie zmieści się do pojemnika, rzuca się w bój na wodzie, która mimo panującego przenikliwego ziąbu niebawem zaczyna się prawie „gotować”.

Jak nagle akcja się zaczęła, tak szybko się i kończy. Już za chwilę ładownia jest pusta, pracownicy znikają z nabrzeża, rybacy szykują kuter do przejścia na miejsce postoju, a mewy wracają do swoich punktów obserwacyjnych na dachu portowych hal. Na kei pozostaje tylko samotny fotograf, nieco zdziwiony i niezupełnie pewny, czy to wszystko zdarzyło się naprawdę?

Gdyby nie leżące tu i ówdzie na betonowym nabrzeżu jeszcze lśniące, pachnące morską wodą szprotki możnaby pomyśleć, że to był tylko sen.

Nie wiem, czy się mylę czy nie, ale wydaje mi się, że portowy kot oblizuje się już na myśl o wyżerce, czekając tylko, aż wreszcie sobie pójdę.

Wiec oddalam się. Idę na rybkę do pobliskiej restauracji.

Od razu Wam powiem – była niezła, ale z pewnością nie prosto z kutra!

Ach, kotem być!

© Antoni Dubowicz 2013

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: