25kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Jacek Struck – SZKUTNIK

00 DSC0684a

Powinienem był w zasadzie napisać – ARTYSTA, ale pan Jacek chyba nie uważa się za artystę, mimo iż doskonale zna swoją wartość i jak nikt inny potrafi ocenić swoje dzieło. Miałem jednak wrażenie, że słowo artysta znaczy dla niego dużo mniej niż dla pospolitych śmiertelników bez specjalnych talentów i wcale mu nie imponuje. A nawet wręcz przeciwnie, może trochę i uwłacza.

Ale zanim miałem okazję to stwierdzić, musiałem postać przy płocie i uparcie gapić się na stojące wokół „Muzeum pod strzechą” łodzie – te stare i te nowe. Przy okazji przeczytałem też, co napisano o tym miejscu, będącym stanowiskiem numer 30 na „szlaku kaszubskiej tradycji rybackiej”, na ustawionej przy płocie tablicy informacyjnej:

„...Muzeum pod strzechą to oryginalne, prywatne przedsięwzięcie rodziny Struck, która od kilku pokoleń zajmuje się tradycyjnym kaszubskim szkutnictwem. Na parterze tego obszernego budynku znajduje się jeden z ostatnich warsztatów szkutniczych, w którym starymi metodami i narzędziami buduje się drewniane, zakładkowe łodzie rybackie...” – czytałem.

No dobrze, o tym wiedzialem już wcześniej, ostatecznie przejeżdżam koło tego budynku regularnie od lat w drodze z Władysławowa do Helu i z powrotem. Trasę tę robię kilka razy w roku i za każdym razem obiecuję sobie, ze - może nie tym, ale następnym razem to już na pewno przystanę i wejdę do środka. Do muzeum, a właściwie bardziej do warsztatu. W ubiegłym roku, może dwa lata temu znalazłem na facebooku fantastyczne zdjęcia, przedstawiające poszczególne fazy budowy łodzi. Zakochałem się w nich na zabój (w fotkach i w łodziach!) i od tej pory śledzę pilnie wszystkie nowości, wychodzące z warsztatu Struck-Boat. Zdarzyło mi się też już pokazać budowane tu „pomeranki” w Morskich Kadrach ( http://www.naszbaltyk.com/morskie-kadry-antka/2558-jastarnickie-pomeranki-w-okowach-lodu.html), relacjonowaliśmy też obszernie w Naszym Bałtyku o niezwykłej wyprawie „Deneszki” rzeką i morzem do Szczecina i z powrotem w 2015 roku.

Teraz wreszcie dotarłem do celu. Zaparkowałem tuż przy „Muzeum” dziwiąc się, że robię to dopiero teraz. To przecież zaledwie trzy kroki od jastarnickiego portu, w którym jestem stałym gościem! Cóż, lepiej późno niż wcale! W siąpiącym deszczyku zacząłem rozglądać się za wejściem. MUZEUM, głosi napis na jednej ze ścian budynku, MUZEUM POD STRZECHĄ na drugiej! Tyle, że strzechy nie widać, dach pokryty jest blachą, muzeum zamknięte na cztery spusty i nigdzie żadnej informacji, kiedy i jak można je zwiedzić. Blacha na dachu wyjaśniła się szybko, to „...niepokój, wynikający z możliwości łatwego zapalenia się tego poszycia przez, na przykład, zbłąkane petardy i race tak chętnie wystrzeliwane podczas różnych uroczystości i imprez...”  sprawił, że strzechę przykryto blachą.

Godzin otwarć jednak nie znalazłem ani na bramie, ani na tablicy „kaszubskiego szlaku”. Stałem więc, zbłąkany wedrowiec, pod płotem i musialem wyglądać tak bardzo nieszczęśliwie, że któryś z domowników wreszcie nie wytrzymał i wyszedł zapytać, czego chcę. Tym kimś okazał się sam Mistrz, pan Jacek Struck in persona! Gdy już wyjaśniliśmy sobie, że nie jestem (niestety) żadnym, nawet potencjalnym kupcem pomeranki, tylko wielbicielem i marzycielem – i że bardzo chciałbym obejrzeć miejsce powstawania tych cudów – pan Jacek zaprosił mnie do środka.

I tak oto znalazlem się w sanktuarium szkutniczym! Nic się wprawdzie akurat nie budowało, ale warsztat i tak nie stał pusty. Pośrodku dużego pomieszczenia stała bowiem podparta dwiema listwami pomeranka, jedna z łodzi, zbudowanych właśnie tutaj. Nosi ona dźwięczną nazwę „Klo”, czego lepiej nie przetłumaczę na niemiecki i należy do pewnego pana z Wrocławia. Łódź pokryta była cała warstwą drewnianego pyłu, co w stolarninie jest niczym nadzwyczajnym. No i – nawet pod tą warstwą pyłu była przepiękna! Po zimowej przerwie pan Jacek doprowadzał ją właśnie do świetności.

Pomny tego, co widzialem kilka dni wcześniej po wodowaniu w Gdyni „Farureja”, pamietając też o samozatopieniu „Copernicusa”, wynikającego z rozszczelnienia się klepek poszycia, rozeschniętych po kilkumiesięcznym zimowaniu w hangarze zapytałem mistrza, czy to dobrze trzymać tę łódkę w warsztacie.

- W tym wypadku to nie problem – dowiedziałem się od pana Jacka – moje łodzie bowiem budowane są na zakładkę i nie rozszczelniają się tak łatwo! –

A potem opowiedział mi, jak ON buduje łodzie – i to dopiero było dla mnie zaskoczeniem i rewelacją! Wyobraźcie sobie, pan Jacek nie rysuje żadnych planów, nie mówiąc już o komputerowych obliczeniach i odwzorowywaniu rysunków technicznych! Mistrz wybiera po prostu ze sterty desek tę jedną, tę najbardziej odpowiednią i ksztaltuje ją, obrabia, przygina do formy, którą ma w głowie, w oku, w sprawnych dłoniach. Wiedzę tę, formę i wymiary łodzi nosi w sobie. Tak jak jego ojciec, jak jego dziadek, jak wszyscy szkutnicy od dawien dawna.

Gdy, zachwycony jego cudownymi zdolnościami, rzuciłem uwagę, że to wyjątkowy dar, bo są też ludzie zupełnie tego daru pozbawieni ( jak ja sam na przykład, by nie szukać daleko), którzy w ogóle nie powinni brać drewna do ręki - zamiast bowiem je obrobić, kaleczą je tylko – pan Jacek spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Z co najmniej jednak równym niedowierzaniem ja patrzyłem na niego. Tyle, że w moich oczach był jeszcze nieukrywany podziw! Należy bowiem podziwiać wielkich twórców, zasłużyli na to!

Mój twórca jednak i gospodarz wybierał się jeszcze na umówione „objeżdżanie” kolejnej łodzi i nie mógł poświęcić niezapowiedzianemu gościowi zbyt wiele czasu. Nie wyprosilł mnie jednak z powrotem za płot, lecz pozwolił pobuszować samodzielnie w prywatnym skansenie wokół domu. Są tam prawdziwe cuda; wysłużone łodzie rybackie (udało mi się odcyfrować ich znaki na burcie), prawdziwe żaki na drewnianych obręczach i wszystko to, czego potrzeba, aby poczuć prawdziwy, rybacki klimat. Atrakcją samą w sobie jest zbiór historycznych silników, stosowanych na łodziach. Cudeńka, o których normalnie można tylko poczytać w fachowych wykazach (pod warunkiem oczywiście, ze dotrze się w ogóle do odpowiedniego źródła).

Opuszczałem ten raj z mocnym postanowieniem, że jeszcze tu wrócę. Ba, wrócę to niedobre, za słabe sformułowanie. Lepiej więc powiem – będę tu wracać! Będę powracał, kiedy tylko się da!

Tak już lepiej, to zakłada trwałość. A teraz mogę już pozostawić Was sam na sam z poniższymi kadrami.

__________________________________________________________________________________

1 ) Zza płotu:

__________________________________________________________________________________

2 ) W warsztacie:

__________________________________________________________________________________

3 ) Na świeżym powietrzu:

__________________________________________________________________________________

© Antoni Dubowicz 2017

PS

Pana Jacka i jego łodzie znajdziecie w internecie: http://struckboat.pl

 

 
 

 

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Komentarze  

0 #1 Krzysztof 2019-03-22 21:55
Nieprzeciętni ludzie. Dziedziczą talent po swoich przodkach wspierani zza światów Duchem dawnych SZKUTNIKÓW ,dla których zmaganie się z życiem było chlebem powszednim..Dzi siaj są artystami i czynią ten świat piękniejszym.
Piękno obroni się samo .nie potrzeba zbędnych słów
Cytować

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: