29marzec2024     ISSN 2392-1684

Nowy „Fairplay” w Gdyni – „URAN”

00 DSC0538a

Kolejna roszada holowników „Fairplaya”. Po tym, jak gdyńscy tubylcy (byli tu przecież od zawsze!) – najpierw „Heros”, a po nim „Centaur II” - powędrowali do Szczecina / Świnoujścia, by tam obsługiwać gazoport, a na gościnne występy do Gdyni zawitały czasowo „Euros” i „Fairplay VI” – tym razem „nowym” w porcie jest nigdy jeszcze przeze mnie nie widziany „URAN” ze Świnoujścia. Jego przynależność do floty „Fairplaya” widać od razu po charakterystycznych niebieskich burtach i takimż kominie, opatrzonym białym paskiem ze znakiem armatora. O tym zaś, że jest to jeden z „naszych” - świadczy nazwa. Fairplaye „z urodzenia” nie mają bowiem imion, tylko kolejne numery, „nasze” zaś noszą na burtach piękne, dobrze brzmiące, najczęściej mitologiczne imiona. Czyli sprawa jasna – „Uran” to Fairplay przygarnięty!

Krótki wgląd w listy PRSu dostarcza potrzebnego dowodu. W 2001 roku holownik zamówiła w holenderskiej stoczni Damen w Gorinchem działająca w Świnoujściu firma „Port-Hol” S.A., która też eksploatowała go przez pierwszych siedem lat. Pod koniec 2008 roku nowym właścicielem „Urana” została firma holownicza Project Żegluga ze Szczecina. W praktyce jednak był to polski oddział niemieckiego potentata Fairplay Towage, który zaczął wówczas opanowywać rynek uslug holowniczych również i w Polsce. Pierwszym krokiem było właśnie przejęcie Szczecina i Świnoujścia. Z upływem lat ten plan absolutnej dominacji udał się nieomal doskonale. Mówię – nieomal – bo zakusom potentata oparł się brawurowo Gdańsk, który jako jedyny ostal się w naszych rękach, a w zasadzie w rękach swoich pracowników, prywatnej spółka pracowniczej „WUŻ" Port and Maritime Services Ltd Sp. z o.o.. Spółka  powstała  w czerwcu 1991 w wyniku przekształcenia Wydziału Usług Żeglugowych Morskiego Portu Gdańsk w procesie prywatyzacji portu. Gdynia walczyła o podobny status, jednak nie dała rady. Zmuszona była poddać się „Fairplayowi Polska” w 2011 roku. Wprawdzie przez kilka lat mogła jeszcze przejściowo używać dawnej nazwy i znaku armatorskiego „WUŻ”, lecz ostatecznie straciła to prawo w roku 2015. Od tego czasu czarne niegdyś kadłuby malowane są na niebiesko. Jedynymi znakami rozpoznawczymi „naszych” holowników są więc tylko ich imiona.

Wróćmy jednak do „Urana”, ukończonego i przekazanego armatorowi w styczniu 2001 roku. Jest to seryjna konstrukcja „Damena”, oznaczona jako projekt 3110. Holownik ma pojemność brutto GT 313, nośność 251 t, długość m.p. 28,03, szerokość 9,40 i zanurzenie 3,76 m. Jest silny, jego uciąg na palu wynosi 55 ton. „Uran” należy do jednostek typu Schottel ASD, co oznacza,że wyposażony jest w pędniki azymutalne (zwykle dwa) – obrotowe kolumny ze śrubami napędowymi typu Schottel z tzw dyszą Korta, zamocowane pod kadłubem.  Moc (4.589 KM) dostarczają pędnikom znajdujące się wewnątrz silniki główne – w tym wypadku Caterpillar CAT 3304, umożliwiające holownikowi na osiągnięcie prędkości 13,2 węzła. Autonomiczność plywania wynosi 15 dni, załoga liczyć może  6 – 10 osób, jednak do usług portowych wystarczają zapewne 3 – 4 osoby. „Uran” wyposażony jest również w dwa monitory (tak mówi się fachowo na działka wodne) o wydajności 300 m³ wody na godzinę, co w razie potrzeby czyni go dodatkowo jednostką strażacką.

Pierwsze lata przebiegły dla niego niezbyt pomyślnie, eksploatowany był on bowiem intensywnie jako holownik morski, co doprowadziło to kompletnej dewastacji układu napędowego. W związku z tym konieczny okazał się kapitalny remont, którego dokonano w 2008 roku w gdyńskiej Naucie.  „Gościnne” występy nie są „Uranowi” obce, niejednokrotnie już bowiem zatrudniany był on w portach zagranicznych, między innymi w Mukranie i w Rostocku.

Teraz trafił do Gdyni. Wziął mnie z zaskoczenia w piątek, 18 sierpnia. Widok „nowego” zaskoczył mnie kompletnie, choć nie powiem, że nie ucieszyłem się z tego powodu. Niestety nikt nie potrafił mi powiedzieć, czy wpadł tu tylko z krótką wizytą, czy też w planach jest jego dłuższe zatrudnienie. Holowniki „Fairplaya” przemieszczają się bowiem zgodnie z aktualnym zapotrzebowaniem, więc równie dobrze mogą być dziś tu, a jutro w Szczecinie, Hamburgu, Rostocku, Antwerpii czy Rotterdamie. Nie powinniśmy się więc do nich za bardzo przywiązywać, by boleśnie nie odczuć straty, kiedy nagle odejdą bez pożegnania i popłyną w siną dal.

W Gdyni jest to szczególnie delikatny problem, ponieważ spora część taboru pływającego jest już leciwa, jak „Odys”, „Hektor” czy „Mars” – i większość ich braci i sióstr albo dawno już wylądowała w stoczni złomowej, albo też sprzedano je do krajów „trzeciej kolejności odśnieżania”, gdzie na stare lata muszą jeszcze harować jak woły – z dala od kraju i bliskich. Ja tam wierzę, że statki mają duszę, jak i my, i naprawdę żal mi ich, bo wiem, co czują.

„Uran” ma to szczęście, że jest jeszcze stosunkowo młody i silny. Jest więc nadzieja, że pozostanie przez jakiś czas w Gdyni i że spotkamy się jeszcze niejednokrotnie. Na razie widziałem go tylko z zewnątrz, a to – jak wiadomo – niewiele. Przy pierwszej więc nadarzającej się okazji zabiorę się na nim na prawdziwą robotę i obszernie ją dla Was opiszę i obfotografuję. Obiecuję!

© Antoni Dubowicz , Gdynia, 18 sierpnia 2017

PS: Właśnie dostrzegłem poniewczasie, że wspomnianego powyżej „Marsa” nie ma w Gdyni już od ponad roku. Sprzedano go na Ukrainę. Pod banderą Liberii pływa teraz po Morzu Czarnym. Jego portem macierzystym stało się leżące nieopodal Odessy Jużne (ukr. Южне).

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: