19marzec2024     ISSN 2392-1684

Wodowanie kutra „Vilhelm Þorsteinsson” – część 2

00 DSC0009a

88 metrowy trawler pelagiczny „Vilhelm Þorsteinsson” to chyba największa do tej pory jednostka, zbudowana w stoczni Karstensen Shipyard Poland. Wodowanie odbywało się na raty i nie było przedsięwzięciem prostym. Już w czwartek, 11 czerwca, wyciągnięty z hali produkcyjnej kadłub trawlera został na placu stoczniowym obrócony o 90 stopni i wtoczony na podstawioną do nabrzeża Indyjskiego, samozanurzającą się barkę „Tronds Barge 30”. Tego samego dnia po południu dwa gdańskie „Nosorożce” (G-01 i G-02) przeholowały barkę do nabrzeża Holenderskiego, przy którym jest wystarczająco głęboko, by statek zwodować.

Tę ostatnią fazę (przeholowanie) opisałem i pokazałem w pierwszej części relacji tutaj: https://www.naszbaltyk.com/morskie-kadry-antka/4182-wodowanie-kutra-vilhelm-thorsteinsson-czesc-1

Dziś pora zajęć się drugim etapem wodowania – w kolejny dzień, piątek, 12 czerwca 2020. 

W skrócie - wielogodzinna akcja zanurzania barki rozpoczęła się już o 6 rano, a zwodowany kadłub trawlera odholowany został z powrotem do stoczni około wpół do szóstej po południu. Trudno jednak przesiedzieć 12 godzin na nabrzeżu, fotografując kolejne centymetry zanurzania się barki, to byłoby dla fotografa zbyt żmudne, a dla oglądającego zbyt nudne. Postanowiłem więc wpadać do portu kilkakrotnie w takich odstępach czasowych, by wyraźny był postęp prac. Stąd też relacja poniższa podzielona jest na trzy części.

Część pierwsza - poranna

O godzinie 9:15 stępka stojącego na barce „Tronds Barge 30” kutra „Vilhelm Þorsteinsson” nie dotykała jeszcze wody, wyraźnie natomiast widać było, że tył barki zanurzony był bardziej niż przód. Wyglądać to może dla niewtajemniczonych groźnie, jakby coś się zepsuło, co oczywiście nie jest prawdą. Jest to efekt zamierzony spowodowany konstrukcją kutra. Na leży on na „równej stępce” (równoległej do powierzchni wody), lecz ma przegłębienie (rufa siedzi głębiej w wodzie niż dziób). Aby więc taki statek zwodować, trzeba barkę odpowiednio wytrymować, dopasować do przegłębienia kutra.

„Tronds Barge 30” to specjalistyczny sprzęt, skonstruowany między innymi właśnie do takich wodowań. Należy do norweskiej firmy Tronds Marine Service AS, nazwanej tak ku upamiętnieniu historycznej postaci, jaką jest urodzony około 1490 Kristoffer Trondson (Tronds) Rustung, który wychował się w Kvinnherad na zachodnim wybrzeżu Norwegii, a swoją bogatą morską karierę zakończył w randze admirała w Duńsko-Norweskiej Marynarce Wojennej.

„Tronds Barge 30” to zanurzalna barka ( submersible barge ) bez własnego napędu, wielki ponton z 20 wewnętrznymi komorami balastowymi oraz czterema wysokimi pylonami na krańcach. W jednym z tych pylonów znajduje się stanowisko dowodzenia i pompy balastowe, trzy pozostałe, dostawiane wg potrzeb, służą jako dodatkowe komory wypornościowe. Ponton ma 91,44 m długości,  27,43 m szerokości i 6,1 m zanurzenia, jego wyporność DWT wynosi 9.025 ton metrycznych. Pokład o powierzchni załadunku 2.326 m² dopuszcza obciążenia 25 t/m². „Tronds Barge 30” zanurzyć się może na głębokość 7 metrów (licząc od poziomu pokładu). Jednostka zbudowana została w 2010 roku w stoczni w Dalian Shipbuilding Industry Company (DSIC) w Chinach.

Właśnie ta barka uczestniczy w prawie wszystkich wodowaniach stoczni Karstensen Shipyard Poland, działającej w Gdyni od czerwca 2018 ( w halach po upadłej stoczni Vistal).

Obserwuję przez jakiś czas trymowanie. Na nabrzeżu kręcą się pracownicy obsługujący pompy i kontrolujący poziom zanurzenia widoczny na wszystkich czterech pylonach, od strony wody stoją w pogotowiu dwa gdańskie „Nosorożce”, pchacze z firmy Żegluga HTS Sp. z o.o. Nie będę ich tu szczegółowiej przedstawiał, zrobiłem to już w części pierwszej, wspomnianej na początku.

Fotografie – godzina 9:14 – 9:54

_______________________________________________________________________________________________________________________________

Część druga – południowa

W południe, dokładniej około wpół do pierwszej, zajrzałem do portu po raz drugi, by zbadać postępy w wodowaniu. Dość powiedzieć, że były wyraźne. Barka „Tronds Barge 30” została odpowiednio wytrymowana i siedziała dość głęboko w wodzie – na dziobie 3 m, na rufie 5,6 m! Na pokład trawlera przenoszono już niezbędny sprzęt i pracowników, załogę, która po zwodowaniu miała pozostać na statku podczas przeholowywania go do Nabrzeża Węgierskiego. Jedynym środkiem transportu z nabrzeża na pokład była żelazna klatka, unoszona przez wielki dźwig samojezdny. Obserwowałem kolejne „przeloty” tęsknym wzrokiem. Musiało być to bardzo widoczne. Tak bardzo, że w pewnej chwili zapytano mnie, czy nie chciałbym się też raz „przejechać” w klatce, by zerknąć na port z wysoka. No jasne, że chciałem! Byłem w środku, zanim przebrzmiało pytanie – w obawie, że zaproszenie może już być nieaktualne.

No i tak jakoś wyszło, ze zamiast zakręcić z Panem Pawłem kółeczko i wysiąść z powrotem na nabrzeżu, wysiadłem razem z nim na „Vilhelmie Þorsteinssonie”. Ten statek to duża bestia, dopiero z pokładu widać naprawdę, jak duża.

Pisałem już o tym w części pierwszej, ale napiszę raz jeszcze dla tych którzy nie czytali, lub przypomnę tym, którzy czytali: „Vilhelm Þorsteinsson” ma 88,00 m długości, 16,60 m szerokości i 9,60 m wysokości bocznej (liczonej od stępki do pokładu ciągłego). Jego pojemność brutto GT wynosi 4100, pojemność zbiorników RSW ok. 3400 m³. Wyposażony jest w dwa silniki napędu głównego o mocy 3200 kW każdy, silnik pomocniczy 1 × 820 kW, trzy stery strumieniowe  (2 × 950 kW + 1 × 1400 kW) oraz systemy RSW  2 × 1490 kW.

Wszystko to było już na nim zamontowane, mogłem zobaczyć to z bliska, dotknąć i zrobić zdjęcie. Z czego oczywiście skwapliwie skorzystałem! Nie wszedłem tylko pod pokład, do maszynowni, a to dlatego, że nie było tam jeszcze światła, a chodzenie po omacku w czeluściach zupełnie nieznanego, żelaznego kadłuba nie wydawało mi się rzeczą wartą ryzyka.

Bez dalszego niepotrzebnego gadania dodam tylko, że przez stoczniową załogę przyjęty zostałem wspaniale. Tylko dlatego, że w domu czekał na mnie obiad, nie dałem się skusić na dostarczoną na statek pizzę (w klatce, jakby inaczej), zadowalając się butelką zimnej wody. Zrobiło się bowiem naprawdę ciepło. A jeszcze cieplej – ba, nawet gorąco zrobiło mi się gdy zauważyłem, że dźwig schował wysięgnik i zaczął szykować się do odjazdu, a ja wciąż tkwiłem na pokładzie!

- Co tam, pojedzie pan z nami na wycieczkę po porcie! – żartowali panowie. Było to naprawdę zabawne, ale mi wcale nie było do śmiechu. Holowniki i pilot przyjść miały dopiero o 17:00, potem dobra godzina, zanim dotrzemy do Węgierskiego, następna co najmniej godzina na powrót piechotką na Holenderskie. Nie, nie, to nie dla mnie! Będzie już wieczór, jak dotrę do domu!

Musiałem mieć naprawdę głupią minę. Szczęściu zawdzięczam, że dźwig jeszcze nie odjechał na dobre. Specjalnie dla mnie uruchomiono go raz jeszcze i zdjęto mnie ze statku. Niech ktoś powie, że „szczęściarz Antoni” nie pasuje do mnie!

Zanim jednak opuściłem „Vilhelma Þorsteinssona”, udało się jeszcze zebrać wszystkich razem i zrobić im pamiątkowe zdjęcie, a nawet dwa! Dziękuję Wam, Panowie, jesteście wspaniali!

Fotografie – godzina 12:33 – 14:24

_______________________________________________________________________________________________________________________________

Część trzecia – popołudniowa

Godzina 16:44. Znów w porcie. Do grupy dociąga właśnie holownik „Fairplay IV”. Krótko przed godziną 17:00 „Vilhelm Þorsteinsson” osiągnął pływalność. Trzy kwadranse później „Nosorożce” wyciągnęły go na tor wodny. Na pokładzie kutra znajdował się oczywiście pilot (był nim pan kpt. ż.w. Tomasz Dobrzyński). Z nabrzeża fotografuję kolejne etapy pracy pchaczy. Pomoc „Fairplaya IV” okazała się wprawdzie niepotrzebna, ale jako statysta wspaniale wpisywał się w kadry, urozmaicając je i dodając kolorytu. Byłem więc bardzo zadowolony z jego obecności. Pożegnaliśmy się, gdy zespół zbliżał się do wewnętrznego wejścia, przesmyku miedzy południową ostrogą Pilotową (po stronie Kapitanatu) i północną ostrogą (od strony Oksywia). Niebawem w pełni gotowy, wyposażony „Vilhelm Þorsteinsson” trafi do swojego islandzkiego armatora.

To był piękny dzień! Przez dłuższą chwilę spoglądam jeszcze za oddalającą się grupką statków. Nie mogę oprzeć się przeświadczeniu, że mam szczęście być świadkiem czegoś wielkiego!

Fotografie – godzina 16:45 – 17:42

© Antoni Dubowicz 2020

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: