25kwiecień2024     ISSN 2392-1684

03 440-nb

Nasz gdyński chleb powszedni

Współpracujący z nami autor, pan Michał Sikora, jest rodowitym gdynianinem. Tu się urodził w 1934 roku, tu dorastał i tu spędził całe życie. Miasto zna więc od podszewki. Publikuje artykuły o Gdyni i Pomorzu na własnym blogu „Gdynia - w której żyję”, z którego pochodzi również poniższy tekst.

Nasz gdyński chleb powszedni

Znajomość historii naszego miasta wśród młodego pokolenia gdynian jest żenująco niska. Zarówno wiedza o czasach przedwojennych jak również okupacji i PRL-u wykazuje poważne luki bądź – co gorsze – zniekształcenia i wypaczenia.

Ostatnio spotkałem się z poglądem, że w czasach PRL-u notorycznie brakowało chleba (patrz Rocznik Gdyński nr 23 str. 34, 35), którego to braku nikt i nic nie było wstanie zlikwidować. Z uwagi na to, że sprawa zaopatrzenia naszego miasta w żywność jest mi dobrze znana, zdecydowałem się zaprezentować wycinek tej problematyki, mianowicie zaopatrzenie Gdyni w pieczywo - głównie w chleb.

Na wstępie kilka słów o zaopatrzeniu w pieczywo w okresie przedwojennym. Otóż pierwsze rzemieślnicze piekarnie pojawiły się w Gdyni we wczesnych latach dwudziestych. Wcześniej chleb wypiekały dla swoich potrzeb miejscowe Kaszubki w przydomowych piekarniach. Umiejętności wypieku chleba przekazywano z pokolenia na pokolenie, co oznaczało, że dorosła dziewczyna sposobiąca się do zamążpójścia umiała gotować, piec ciasto i wypiekać chleb.

Napływ ludności do Gdyni w związku z budującym się portem sprawił, że zaistniało zwiększone zapotrzebowanie na żywność – w tym na chleb – któremu przydomowy wypiek nie był w stanie sprostać. Tak więc pojawiły się w mieście pierwsze piekarnie organizowane od podstaw, budowane przez miejscowych Kaszubów (na przykład Szuta przy ul. Śląskiej 42, Pomieczyński przy ul. Dworcowej 11), a także przez rzemieślników tej branży, przybywających z terenu sąsiednich miast. Niebawem w Gdyni działało około 30 piekarń rozmieszczonych w poszczególnych dzielnicach. Niektóre z nich jak na przykład Szuta zaczęły dostarczać pieczywo dla statków zawijających do portu. Większość piekarń była nastawiona na zaopatrzenie miejscowej ludności. Sprzedaż wyprodukowanego pieczywa odbywała się głównie w sklepikach, które były organizowane przy piekarni, a tylko nadwyżki dostarczane były do osiedlowych sklepików na terenie całego miasta. Chleb dowoziły zaprzęgi konne w specjalnie do tego celu przysposobionych krytychwozach, zabezpieczających pieczywo przed kurzem i opadami atmosferycznymi. Chleb ładowany był do wiklinowych koszy o kształcie prostokątnym, w których ustawiano chleb "na sztorc", co sprawiało, że chleby nie gniotły się. Oczywiście wpływało to na jakość pieczywa.

Jakość tę zaprzepaszczono w czasie okupacji. Hitlerowcy wprowadzili swoje receptury, a także reglamentację na pieczywo. Wprowadzono też dwa gatunki chleba, dla Polaków i dla Niemców, które różniły się jakością. Polski chleb miał kształt foremkowy i był gliniasty, kleił się do podniebienia. Mówiono, że Niemcy dosypują do tego pieczywa trocin... Większość piekarń zajęli fachowcy niemieccy bądź kolaboranci, którzy przyjęli niemieckie grupy narodowościowe. Piekarnie były traktowane jako zdobycz wojenna i eksploatowane bez miłosierdzia. Przypuszczać należy, że pieców i maszyn nie remontowano, pozostawiając to na czas po wojnie...

Po wyzwoleniu powrócili do piekarń ich poprzedni właściciele lub ich potomkowie. Przeprowadzono powierzchowne remonty i produkcja chleba ruszyła. Już kilkanaście dni od zaprzestania działań wojennych pojawił się pierwszy chleb, którym płacono za pracę – jeszcze przed pojawieniem się polskich pieniędzy.

Z czasem – sukcesywnie – uruchamiano kolejne piekarnie, aby po kilku miesiącach osiągnąć ilość przedwojenną, to jest około 30 piekarń. Ponieważ w pierwszym powojennym okresie chleb był reglamentowany, produkcja pieczywa była wystarczająca dla pokrycia przydziałów kartkowych. Borykano się nadal ze sprawami technicznymi, a także zabiegano o przydziały mąki i węgla. Niebawem do spraw nękających prywatnych piekarzy dołączył fiskus. Rozpoczynała się tak zwana bitwa o handel, o wyrugowanie z rynku prywatnych rzemieślników i kupców. Niebawem na rynku pozostały nieliczne piekarnie (około 6). Z tego, co mi wiadomo, dwie były na Witominie, jedna na Grabówku i jedna w Orłowie.

Piekarnie rzemieślnicze przejęła początkowo Spółdzielnia "Zgoda" - późniejsze "Społem" - a następnie nowo utworzone Gdyńskie Zakłady Przemysłu Piekarniczego (GZPP) z siedziba dyrekcji przy ul. Śląskiej 76. Często właścicieli zatrudniano jako kierowników tych obiektów, co miało tę dobrą stronę, że troszczyli się oni o stan techniczny pieców i wyposażenia. Tak postąpiono również w przypadku przejęcia przez GZPP dwóch nowo wybudowanych piekarni – jednej w Cisowej przy ul. Chylońskiej 198, własność mistrza Bukowskiego oraz drugiej przy ul. Pawiej 15 d, na Demptowie, własność mistrza Szymańskiego.

W pierwszych latach 50–tych ubiegłego wieku zapotrzebowanie na pieczywo było w zasadzie zaspakajane. Wynikało to głównie z tego, że poziom ludności w mieście utrzymywał się na przedwojennym pułapie. Dopiero w 1955 roku Gdynia przekroczyła ten pułap, osiągając ponad 130.000 mieszkańców ( w roku 39 było 127.000).

Tymczasem miasto dynamicznie się rozwijało, powstawały całe nowe dzielnice. Niebawem liczba mieszkańców zbliżyła się do 250.000. W Gdyni zaopatrywali się również pracujący w porcie, stoczniach i w rybołówstwie – ludzie dojeżdżający tu z okolicznych wsi i miasteczek (co ułatwiała im dobrze funkcjonująca SKM). I wtedy nastąpiło wyraźne zachwianie równowagi między podażą a popytem – nie tylko w branży piekarniczej, ale również w branży mięsnej, nabiałowej i innej.

Dzienne zapotrzebowanie na chleb przekroczyło 50 ton (nie licząc produkcji wspomnianych piekarń prywatnych). W tym czasie władze, zapewne ze względów politycznych, przez kilka lat utrzymywały ceny detaliczne chleba na relatywnie niskim poziomie. Dość powszechny stał się wykup chleba na karmę dla trzody chlewnej, kur, królików itp. Wynikało to z korzystnej relacji cen chleba wobec cen paszy i ziarna. Brak było sposobu na zwalczenie tego procederu!

Taki stan nierównowagi pomiędzy podażą a popytem utrzymywał się aż do 1968 roku, gdy GZPP uruchomiły nowo wybudowaną przy ul. Hutniczej - piekarnię przemysłową o dobowej zdolności produkcyjnej chleba około 25 ton. Pozwoliło to na złapanie oddechu. Niemniej problem pozostał, bowiem "sypały" się coraz bardziej piekarnie przedwojenne. Wystarczyła awaria którejś piekarni, a chwiejna równowaga na rynku ulegała zakłóceniu. Wtedy ratowano się, zmniejszając asortyment, ograniczając wypiek tak zwanej galanterii piekarniczej na rzecz chleba. Uważam, że działanie takie nie pozostawało też bez wpływu na jakość, gdy z myślą o zwiększonym popycie na chleb w soboty, już przez cały tydzień gromadzono rezerwy, przesuwając je z dnia na dzień. W takim stanie rzeczy o ,,gorącym” pieczywie, jakie oferowali prywatni piekarze, nie mogło być mowy. Czyniono wszystko, by zapewnić potrzeby od strony ilościowej. Inaczej mówiąc – ilość wyparła jakość.

Wyżej zaprezentowane działania zapewniały ilościowe pokrycie potrzeb na chleb. Świadczą o tym dwa fakty – wytypowano sklepy, które sprzedawały czerstwy i zdeformowany chleb za pół ceny, a także to, że nigdy nie żądano, aby chleb objąć reglamentacją. Tak więc brakowało chleba "gorącego", ale chleb jako taki był zawsze! Tym bardziej, że z początkiem lat 80 ubiegłego wieku przy ul. Stryjskiej uruchomiono kolejną piekarnię przemysłową. A tak na marginesie – aktualnie Gdynia otrzymuje codzienne dostawy chleba z Rumi i Karwi, a także z kilku innych prywatnych piekarni.

© Michał Sikora, 4 czerwca 2012

foto: „pajda chleba” - © Antoni Dubowicz 2009

http://gdyniawktorejzyje.blogspot.de/2012/06/nasz-gdynski-chleb-powszedni.html

  • Antoni Dubowicz
  • Odsłony: 2692
01.nb

Kuriozalny przewodnik po Gdyni. Część 2.

Współpracujący z nami autor, pan Michał Sikora, jest rodowitym gdynianinem. Tu się urodził w 1934 roku, tu dorastał i tu spędził całe życie. Miasto zna więc od podszewki. Publikuje artykuły o Gdyni i Pomorzu na własnym blogu „Gdynia - w której żyję”, z którego pochodzi również poniższy tekst.

Kuriozalny przewodnik po Gdyni. Część 2.

  • Antoni Dubowicz
  • Odsłony: 3193
DSCN4331-nb

Stefan Żeromski w Gdyni

Współpracujący z nami autor, pan Michał Sikora, jest rodowitym gdynianinem. Tu się urodził w 1934 roku, tu dorastał i tu spędził całe życie. Miasto zna więc od podszewki. Publikuje artykuły o Gdyni i Pomorzu na własnym blogu „Gdynia - w której żyję”, z którego pochodzi również poniższy tekst.

Stefan Żeromski w Gdyni.

Stefan Żeromski autor „Wiatru od morza” mieszkał w Gdyni dwukrotnie. Pierwszy raz w obecnym Śródmieściu, a drugi raz (nieco później) w Orłowie, które w owym czasie jeszcze do Gdyni nie należało (włączono je w 1935 roku).

Zamieszkiwanie pisarza w Orłowie miało miejsce w 1924 roku. Znane jest też dokładne miejsce jego pobytu – to zachowany do dziś ów niewielki domek przy orłowskiej plaży, gdzie dziś mieści się muzeum Jego imienia.

W przypadku zamieszkiwania w Śródmieściu pojawiają się wątpliwości. Powszechnie uważa się, że pisarz mieszkał w domu Plichty przy dzisiejszej ul. 10 lutego róg ul. Świętojańskiej – w miejscu gdzie jest obelisk z tablicą pamiątkową upamiętniającą ten pobyt. Tymczasem w domu Plichty – co potwierdzają fotografie z początku XX wieku mieściła się restauracja i kawiarnia – to na parterze, zaś na piętrze dom zamieszkiwała liczna rodzina właściciela domu, czyli Plichty. Warunki mieszkaniowe na tym piętrze były dalekie od komfortu. Pokoje były niewielkie, z parteru dochodziły restauracyjne hałasy i zapachy. To chyba z tych względów Żeromski wynajął mieszkanie (1922 rok) po sąsiedzku, u szwagra Plichty nazwiskiem Hebel.

Dom Hebla był tuż obok. Na zachowanych z tego okresu zdjęciach widnieje murowany dom z poddaszem, o spadzistym dachu, sporych rozmiarów. To tam według Edwarda Obertyńskiego – znanego gdyńskiego pisarza – zamieszkiwał pisarz natomiast stołował się po sąsiedzku u Plichty.

Wersję tę potwierdzała też moja matka, która u Plichty na piętrze wynajmowała od 1924 roku mieszkanie na kwaterę i zakład krawiecki (pisałem o tym w „Roczniku Gdyńskim” nr 16) zaś nieco później przeniosła się na ul. Portową 41. W latach tych, pamięć o Żeromskim wśród gdynian była jeszcze świeża, a jego związki z Gdynią i naszym morzem ciągle żywe.

Teraz gdy w tym miejscu zlokalizowano Infobox, który ruszyć ma ponoć w czerwcu, pamiętać warto o zostawieniu obelisku i tablicy poświęconej Żeromskiemu.

© Michał Sikora, 3 kwietnia 2013 

http://gdyniawktorejzyje.blogspot.de/2013/04/stefan-zeromski-w-gdyni.html

Na zdjęciu „Domek Żeromskiego” w Orłowie, fot. © Ewa Raczyńska

  • Antoni Dubowicz
  • Odsłony: 2837
przewodnik gdynia

Kuriozalny przewodnik po Gdyni. Część 1.

Współpracujący z nami autor, pan Michał Sikora, jest rodowitym gdynianinem. Tu się urodził w 1934 roku, tu dorastał i tu spędził całe życie. Miasto zna więc od podszewki. Publikuje artykuły o Gdyni i Pomorzu na własnym blogu „Gdynia - w której żyję”, z którego pochodzi również poniższy tekst.

Kuriozalny przewodnik po Gdyni. Część 1.

Interesując się od lat Gdynią i jej historią, zgromadziłem całkiem sporą kolekcję książek, planów, wycinków prasowych, relacji i fotosów, bądź ich kserokopii. W całym tym zbiorze najbardziej cenię sobie pożółkłą, przedwojenną broszurę, datowaną na rok 1937. Jest to rymowany przewodnik autorstwa Grzegorza Winogrodzkiego.

Powoduje mną w tym miejscu nie tyle lokalny patriotyzm, co fakt iż jest on rymowany, bowiem jak można przypuszczać, jest to jedyny wierszem pisany przewodnik po mieście w Polsce, a może nawet w Europie!

Autorem tego kuriozum jest zakochany w morzu i w Gdyni kresowiak, emerytowany dyrektor gimnazjum na Pomorzu. Stąd w przewodniku czuje się rękę patriotycznego nauczyciela, który swoje dziełko adresuje głównie do młodzieży.

Broszura napisana została w 1936 roku, a wydana rok później. Druk wykonano w Łodzi w Zakładach Graficznych J.K.Baranowskiego. Cena broszurki nie została podana. W zamyśle autora, przewodnik ten miał być częścią większej całości, bowiem w roku 1935 wydany został tegoż autora przewodnik zatytułowany ,,Orłowo Morskie”. Poza tym Winogrodzki zamierzał wydać broszurę – przewodnik po Kępie Oksywskiej, a część 4 dotyczyć miała Helu i Półwyspu Helskiego. Całość miała nosić tytuł ,,Nad morzem – przewodnik po Wybrzeżu Polskim”. Część 1 i 2 – dotycząca Orłowa i Gdyni są w moim posiadaniu, natomiast na pozostałe części – 3 i 4 nigdy nie natrafiłem.

Czyżby plany wydawnicze autora pokrzyżowała wojna?

Okładka drugiej części przewodnika wydanej w 1937 r.

Przewodnik (2 pierwsze części) znajduje się w moim posiadaniu:

Przedmowy prozą do części 1 i 2 napisał Walerian Kuropatwiński, emerytowany wizytator szkolny, który był również inspektorem całego przedsięwzięcia oraz pomógł autorowi w doborze ilustracji do przewodnika. A wypada w tym miejscu dodać, że przewodnik poza tekstem zawiera 70 zdjęć, dwa szkice topograficzne, plastyczną mapę zatoki Gdańskiej oraz trzy drzeworyty o tematyce marynistycznej. Cała broszura liczy 73 strony i ma format szkolnego zeszytu. O wartościach literackich dzieła nie zamierzam się wypowiadać, nie będąc w tej materii kompetentnym, zresztą Czytelnik na podstawie przytoczonych fragmentów będzie mógł wyrobić sobie w tym względzie własne zdanie.

Wstęp do przewodnika jest rymowany i zaczyna się od pokłonu oddanego większym miastom 2 Rzeczypospolitej. Przeczytajmy fragment:

...do wieńca tych grodów nowy kwiat się prosi,

Gdyż nad morzem prześliczne miasto – port się wznosi,

Jako morska stolica bałtyckich wybrzeży,

Klejnot kaszubski w darze dla polskiej macierzy,

Wielki pomnik narodu żywy i wspaniały,

Który stał się stał się słowiańską bramą na cały świat...

Zaś przystępując do prezentowania miasta i jego niektórych dzielnic zaczyna się zgodnie z chronologią od Oksywia, Oksywskiej Kępy i związanych z tymi miejscami starymi legendami (o jednej z legend oksywskich pisałem tutaj).

Oto fragment:

...Najstarszych kilka podań z Oksywiem się wiąże:

Mówią, że tutaj mieszkał niegdyś duński książę

Na wyspie, gdyż w tych czasach w dawnej dziejów porze

Oksywską Kępę zewsząd otaczało morze.

Książę był poganinem, lecz mu się uśmiecha

Zmiana wiary, więc prosi świętego Wojciecha,

Aby z lądem połączyć małe jego państwo,

A za to obiecuje przyjąć chrześcijaństwo.

Wtedy się kępa z lądem połączyła cudem,

A książę dał się ochrzcić z całym swoim ludem.

A nieco dalej spojrzenie na Gdynię od strony wód zatoki i ostrzeżenie przed hitlerowskim niebezpieczeństwem:

Z dwóch stron Gdyni, przy brzegu morze rozpostarte,

Przywarły wzgórza, jako lwy zażarte,

Gotowe bronić portu od napadów z boku,

Nadają okolicy dziwnego uroku.

Te wzniesione nad morzem górzyste występy

Są to piękne Redłowska i Oksywska kępy.

Jednak Gdyni nie grożą już wroga napady:

Zostały podpisane z Niemcami układy.

Lecz autor niezbyt wierzy w te układy, bo nieco niżej podaje prawie prorocze słowa:

...umowa nie stanie się świstkiem papieru,

Chociaż dzieje męczeńskich lechickich narodów

Oraz nasza historia dają dość powodów

Do bacznej ostrożności i na przyszłość radę,

Aby strzec się, Niemiec zawsze knuje zdradę...

Poprzez wieki historii, snuje Winogrodzki swoją opowieść, by dojść do czasów sobie współczesnych – od początków portu i miasta. Oto stosowny fragment tekstu:

Dzisiaj nas nowym życiem i nadzieją wita,

Gdyż potężna dolina dawnej Pra – Pregoły

Daje widok niezwykły a dla nas wesoły:

Przy ujściu do doliny leży port. Tu środek,

Tu przyszłej wielkiej Gdyni szczęśliwy zarodek.

Stąd dalej wzdłuż doliny Gdynia się rozrasta,

Wcielając bliskie wioski do obrębu miasta:

Pochłonęła Grabówek, Chylonia wcielona,

Do Cisowej, Zagórza ciągną się ramiona

Naszej, szybko rosnącej nadmorskiej stolicy...

 

Ciąg dalszy nastąpi

© Michał Sikora, 31 maja 2012

http://gdyniawktorejzyje.blogspot.de/2012/05/kuriozalny-przewodnik-po-gdyni-czesc-1.html

  • Antoni Dubowicz
  • Odsłony: 3062
DomMarynarzaSzwedzkiego-nb

Szwedzi w Gdyni

Współpracujący z nami autor, pan Michał Sikora, jest rodowitym gdynianinem. Tu się urodził w 1934 roku, tu dorastał i tu spędził całe życie. Miasto zna więc od podszewki. Publikuje artykuły o Gdyni i Pomorzu na własnym blogu „Gdynia - w której żyję”, z którego pochodzi również poniższy tekst.

W tym wypadku pozwoliliśmy sobie jednak uzupełnić tekst autora o tytułowe zdjęcie, które podaje najnowsze informacje na temat aktualnych losów budynku Domu Szwedzkiego Marynarza przy ulicy Jana z Kolna w Gdyni.

  • Antoni Dubowicz
  • Odsłony: 4238