20kwiecień2024     ISSN 2392-1684

KdF-Schiff „Robert Ley”

Robert Ley-nb

W wojennym roku 1941, w którym plany te wydano, swój polski epizod „Robert Ley” miał już za sobą.

A byla to funkcja pływającego lazaretu. Do Kriegsmarine zaciągnięto go tuż PRZED napaścią an Polskę, 25 sierpnia 1939 i w ciągu kilku dni przystosowano w Hamburgu (Technischer Betrieb HAL) do opatrywania żołnierzy Wehrmachtu, rannych w kampanii wrześniowej. Na białych burtach wymalowano mu czerwony pas i znak czerwonego krzyża. Kampania trwała jednak tak krótko, że „Lazarettschiff B”, jak go nazwano, nie za bardzo się przydał. Został więc już w listopadzie zdemobilizowany, powracając do pierwotnej nazwy „Robert Ley”. Przez następne lata służył jako hulk mieszkalny dla załóg okrętów 1 Dywizji Ćwiczebnej U-Bootów (1. Unterseeboot-Lehr-Division) i 21 Flotylli U-Bootów w Neustadt/Holstein.

Przed wojną zaś elektryczno-motorowy pasażer „Robert Ley”, zwodowany w marcu 1938 roku, wykończony w marcu 1939 roku flagowy statek floty KdF (Kraft durch Freude, po polsku Siła przez Radość), nie zdążył odbyć żadnych turystycznych podróży. Zamiast wozić głodnych świata pasażerów – wziął udział w ewakuacji osławionego Legionu Condor, przyjmując na pokład w hiszpańskim Vigo w dniu 26 maja 1939 roku 1416 żołnierzy i dołączając do konwoju płynącego do Hamburga, eskortowanego przez tzw. pancerniki kieszonkowe „Admiral Graf Speee” i „Admiral Scheer”.

W styczniu 1945 roku „Robert Ley” powtórnie „otarł się” o Polskę, uczestnicząc w masowej ewakuacji wojska i ludności cywilnej z terenów Prus Wschodnich. Odbył jednak tylko jeden rejs z Pilawy do Hamburga. Tam też w marcu 1939, zacumowany w portowym basenie, stał się celem ataku bombowców Air Force. Wypalony doszczętnie wrak straszył jeszcze przez dwa lata, zanim w 1947 roku odholowano go do Anglii i pocięto na złom.

Tak skończyła się krótka wojenna historia flagowego liniowca floty KdF. W przeciwieństwie do siostrzanego „Wilhelma Gustloffa” (ofiary największej tragedii morskiej w historii, w której zginęło pomiędzy 5348 /dane rosyjskie/ do 9400 osób/dane niemieckie i brytyjskie/) „Robert Ley” nie zdobył rozgłosu i w sumie mało kto dzisiaj wie, że w ogóle istniał.

Może dlatego nie natrafiłem na żadną, najmniejszą nawet wzmiankę o jakimkolwiek modelu „Roberta Leya”. Zawsze tylko Gustloff i Gustloff – modele, plany, pamiątki, dewocjonalia – słowem, czego dusza zapragnie.

W tym kontekście posiadany przeze mnie oryginalny plan modelarski z 1941 roku jest prawdziwym rarytasem. Jak pisze autor rysunków, Gewerbeoberlehrer (w Niemczech zawsze musi być jakiś Ober!) inżynier O.M. Friedemann – plan ten nadaje się zarówno do wykonania prostego modelu stołowego („Tischmodell”), bez uwzględnienia części podwodnej, jak i pływającego modelu całościowego. W tym przypadku kadłub najlepiej jest zbudować metodą warstwową. Dokładne wskazówki zawarte są w książeczce tego samego wydawnictwa, którą nabyć można (było) w cenie 1,45 Reichsmark. Znając jednak jakość wydawanych u nas planów modelarskich śmiem twierdzić, że nawet dość niezaawansowany modelarz łatwo poradziłby sobie z tym problemem. Nawet bez książeczki z instrukcją!

Plan opracowany jest w skali 1:200, arkusz ma wymiar mniej więcej DIN A0. Żeby plan zeskanować, musiałem go mocno popodklejać, ze starości bowiem zaczął się rozpadać. Ale cóż, właśnie leci mu 74 roczek, a w tym wieku każdy już ma prawo się sypać!

© Antoni Dubowicz 2014

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież