24kwiecień2024     ISSN 2392-1684

95/ M/S PIŁSUDSKI, szkuner ELEMKA

00 nb

W sierpniowo-wrześniowym, podwójnym numerze MORZA z 1935 roku naprawdę jest co czytać. Wybór materiału był więc trudny, w końcu jednak zdecydowałem się na dwa artykuły plus słowo wstępne. A skoro wstępne, to zacznijmy też od niego.

Tekst „Pod własną banderą” to apoteoza zarówno nowego transatlantyka, jak i Wodza, autora dopadła najwyraźniej bardzo patriotyczna nuta. Interesująca jest jednak konkluzja, w której co najmniej 150.000 osób (taki był nakład MORZA) przeczytać mogło: „... Nie danem było pierwszemu, dużemu statkowi transatlantyckiemu, który łączyć będzie Polskę z Nowym Światem (...) narodzić się w polskiej stoczni. Niechże imię, które mu nadano stanie się zawołaniem w realizowaniu dalszego programu budowy marynarki handlowej i wojennej. W oparciu o własne siły (...) we własnych stoczniach, polską pracą niech powstają nowe statki... „

Nie wiem, czyje imię byłoby dzisiaj dość nośne, by powtórzyć to zawołanie z nadzieją, że zostanie ono usłyszane, zrozumiane, zaakceptowane i zrealizowane.

Bardzo rzeczowo nowy transatlantyk przedstawił autor J.L. w tekście nazwanym po prostu „M/S PIŁSUDSKI”.

Niestety, los okazał sie dla Piłsudskiego niełaskawy. Statek zatonął w listopadzie 1939 w pierwszym swoim wojennym rejsie do Australii. Z hipotermii i wycieńczenia zmarł również jego dowódca, legendarny „Znaczy Kapitan” Mamert Stankiewicz.

Nieszczęśliwym statkiem był również zakupiony w 1935 roku pięciomasztowy towarowy szkuner ELEMKA. Nieszczęście nie wynikało jednak z uwarunkowań losowych czy historycznych, tylko z głupoty armatora, którym była Liga Morska i Kolonialna (w skrócie LMK, skąd wzięła się też nazwa statku - El Em Ka).

Zbudowany w 1918 roku w Kanadzie szkuner CAP NORD wojennej, taniej produkcji, obarczony był wrodzonymi wadami i praktycznie nie nadawał się do pływania. Francuzi, którzy go zamówili, odstąpili więc od umowy jeszcze w trakcie budowy. Krótko w czasie powojennego boomu eksploatowali go Anglicy, choć nie zdecydowali się na jego kupno (statek pozostawał własnością stoczni). W końcu nabyli go Duńczycy, którzy jednak natychmiast odkryli, że to pechowiec, statek wyjątkowo wręcz awaryjny i studnia bez dna. W rezultacie szkuner przestał 12 lat na sznurku, niszczejąc coraz bardziej. W sierpniu 1934 roku udało się go Duńczykom wreszcie sprzedać. Wkręcili go żądnym sławy i chorym na przerost ego władzom LMK, które zamierzały użyć go do przewozu swoich działaczy do kolonii!!! Fakt, działaczy było dużo, tylko – kolonii nie było i nigdy być nie miało! Szkuner stał wówczas w Kilonii. Już podczas pierwszego przejścia do Gdyni „ELEMKA” o mały włos nie poszła na dno, gdy w sztormie zawalił się maszt, a silniki (jak zwykle) odmówiły posłuszeństwa. Statek cudem uratowano. Zamiast jednak do Gdyni, poszedł do Gdańska na poważny remont. Z wożenia działaczy chwilowo zrezygnowano, na początek na pokładach szkunera szkolić się miał marynarski narybek, potrzebny w przyszłym handlu morskim z polskimi koloniami. W pierwszy planowy rejs, z ładunkiem cementu do Aleksandrii, ELEMKA wyszła dopiero w maju 1935 roku. Zamiast jednak po przewidzianych 40, dotarła tam dopiero po 72 dniach ciężkiej żeglugi. Podróż była absolutną katastrofą. Psuły się maszyny, rwały żagle, kadłub przeciekał. Cement zamókł i zamienił się w beton. Opisuje to (dość oględnie) w sierpniowym MORZU autor, podpisany inż. Wodniak w artykule „Gdynia – Aleksandrja”.

Rejs z powrotem obfitował w nie mniej wrażeń. Nie przetrzymało ich siedem osób z załogi. Pierwsi uciekli z pechowca, jeszcze na Morzu śródziemnym, sanitariusz, dwaj marynarze i pomocnik motorzysty, później kucharz i steward, a w Salonikach zamustrowany na brakujące miejsce arabski zmiennik. Była to pierwsza i ostatnia podróż Elemki. Statek okazał się całkowicie nieprzydatny, zakup jego zaś co najmniej nierozważny. W rezultacie 1938 roku Elemkę sprzedano za bezcen (LMK straciła na nim fortunę) pewnemu Amerykaninowi, stosując duński trick polegający na tym, że zatajono jego wszystkie, nader liczne wady. Pod nazwą ANDROMEDA żaglowiec dopłynął zaledwie do Królewca, gdzie został aresztowany za długi i w rezultacie zlicytowany. Kupili go Niemcy, wykorzystując jako hulk szkoleniowy i mieszkalny KAPITÄN HILGENDORF w Hamburgu. Przetrwał wojnę, po obcięciu dwóch masztów eksploatowano go jako ciągniętą przez holownik, transportującą węgiel lichtugę, nazwaną CORNELIA. Pech także i jej nie opuszczał, kilka razy siadała na dnie, aż ostatecznie w 1951 lub w 1953 roku rozebrano ją na opał.

00 nb

01 nb

02 nb

03 nb

04 nb

05 nb

Opracował i skanował: Antoni Dubowicz, sierpień 2015

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież