26kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Poranne wejście „Dorine” do Gdyni

00 DSC 5944 nb

Przyznaję, to wcale nie „Dorine” była powodem, dla którego wybrałem się o tak wczesnej godzinie do portu. Przyciągnęło mnie wejście wycieczkowca. Na 7:30 zapowiedziana była w Gdyni „AIDAbella”. Przybyła, i owszem, jak zwykle punktualnie, doszła do nabrzeża ze zwykłą rutyną i stanęła precyzyjnie na wyznaczonym miejscu. Potem wysypał się z niej tłum Niemców, dla których Gdynia to nic nie znaczące słowo. Owszem, starszym z nich świta coś na dźwięk słowa Gotenhafen, który nam jednak jest złowieszczy i złowrogi (tak nazwał hitlerowski okupant port i miasto w czasie wojny), młodsi (znaczy, sześćdziesięciolatkowie) nie mają z miejscem żadnych skojarzeń. Wychodzą ze statku i ruszają na oferowane im przez organizatora rejsu standardowe wycieczki na bardziej „swoje” ziemie – jak Marienburg (Malbork), Danziger Altstadt czy Kaschubien (słynne z garncarstwa i haftów). Gdynia, oficjalnie w rozkładzie rejsów nazywana przez organizatora Gdingen, zasługuje zaledwie na niewielką wzmniankę w opisie trasy, że jest to wprawdzie całkiem nowoczesne miasto , ale kto i po co miałby się tu zatrzymywać, skoro Danzig (znaczy, Gdańsk) oddalony jest tylko o godzinę drogi?

Zwykle czekają też już pod burtą podstawione autobusy, a nielicznych wychodzących na własną rękę, czy raczej na własnych nogach pasażerów usiłują wychwycic lokalni taksówkarze, zachecając ich do swoich usług łamaną angielszczyzną (kilku słów choćby po niemiecku jakoś żaden się nie nauczył).

Tym razem jednak taksówkarze nie musieli kaleczyć językow swoich oraz obcych i mogli swobodnie i soczyście kląć do woli po polsku – pasażerowie AIDY wyruszyli bowiem w miasto na rowerach! To nowa oferta na pokładzie statku, skierowana do tych młodszych, bardziej ambitnych i usportowionych pasażerów.

Pozostawmy jednak AIDĘ i niemieckich gości własnemu losowi, wróćmy do tematu.

Dosłownie kilka minut za AIDĄ wszedł do portu spory masowiec o nazwie „Dorine”. Towarzyszyły mu aż trzy holowniki, co świadczy o jego wielkości.  Przepisy Urzedu Morskiego, regulujące ruch w porcie stanowią, że wchodzące i wychodzące z Gdyni statki o długości przekraczającej 170 m zobowiązane są do korzystania z usług co najmniej trzech holowników. Kapitan Portu może tę liczbę nawet zwiększyć, jeśli uzna, że warunki bezpieczeństwa tego wymagają. W tym wypadku nie było to potrzebne, tzw. „handysize” „Dorine” ma 186 metrów długości, więc trzy holowniki są konieczne, ale i wystarczające. Hol na kluzę blisko dziobu na lewej burcie podał „Centaur II”, który jednak statku wcale nie ciągnie, tylko jakby wręcz hamuje, pozostając przy burcie w rejonie śródokręcia na napiętym holu. Rufę asekuruje „Heros”, gotów w każdej chwili do manewrów, wspomagających sterowanie statkiem. Nieco z tyłu pozostaje w odwodzie „Odys”. Praca idzie sprawnie. Zespół podchodzi powoli do Nabrzeża Indyjskiego. Tutaj zrozumieć można nareszcie, dlaczego „Centaur” trzymał się burty „Dorine”. Wraz z „Odysem” napierają teraz na nią, dopychajac masowiec do nabrzeża. „Dorine” pomaga im w tym pracą silników. Chwilowe przerzucenie obrotów na „całą wstecz” powoduje, że z komina wydobywają się kłęby czarnego dymu, a śruba zaczyna energicznie burzyć wodę za rufą. To jest coś, na takie momenty czeka każdy fotograf! Wielki finał zaś następuje, gdy do akcji dopychania włącza się również „Heros”.  Po chwili statek jest już zacumowany, holowniki nie mają nic więcej do roboty, kolejno odchodzą więc od „Dorine” i wracają na swoje miejsce w głębi Basenu inżyniera Wendy.

A ja cieszę się podwójnie. Nie dość, że obserwowałem holowniki w akcji, ale też, że „Dorine” to „nasz” statek, należący do polskiego armatora. Na niebieskiej burcie nosi duży, żółty, wyrźny napis POLSTEAM, a na czarnym kominie charakterystyczny znak Polskiej Żeglugi Morskiej ze Szczecina. Na rufie powiewa wprawdzie flaga Cypru, a portem macierzystym jest Limassol – ale cóż, takie są realia żeglugi w dzisiejszych czasach. Prawie cała światowa flota zarejstrowana jest pod „tanią banderą”. Zapowiadane co rusz projekty rządowe, mające stworzyć korzystne warunki do powrotu pod polską banderę mają charakter koniunkturalno-polityczny i wsadzić je można do szuflady z propagandą wyborczą. Do tej pory bowiem nie zdarzyło się w tym względzie nic. Lata lecą, rządy się zmieniają, a konkretnych działań jak nie było, tak nie ma.

Statki nasze nadal więc będą miały wypisane na rufach nazwy takich miejsc, jak Limassol, Nassau czy Monrovia. Szkoda.

Wracając jednak do „Dorine” – wspomniałem, że to tzw. Handysize. Cóż to jest, co to oznacza? Otóż, jak sama nazwa wskazuje, handysize (ang) to statek „poręczny”, najczęściej masowiec lub tankowiec o nośności od 10 tysięcy DWT do 30 tysięcy DWT, charakteryzujący się bardzo dobrymi właściwościami manewrowymi, dobrą dzielnością morską, przysparzający mało kłopotów eksploatacyjnych. Zawijać może do większości dużych portów świata, a remontów dokonać może prawie każda stocznia. Łatwo też zapewnić mu całostatkowy ładunek. Jednym słowem – to statek „poręczny”. Nic dziwnego, że handysize to dzisiaj najbardziej rozpowszechniony na świecie typ masowca.

„Dorine” zbudowana została w 1998 roku Varna Shipyard w Bułgarii. Statek ma pojemność brutto GT 25.065 i nośność 41.488 ton (to jakby górny limit handysize). Pojemność ładowni wynosi 1.857.481 cuft (stóp szesciennych), co odpowiada 52.598,00342 m³. Statek wyposażony jest w silnik B&W 6L60MCE o mocy 8.338 kW, dzięki czemu osiąga prędkość eksploatacyjną około 15 węzłów.

Napisałem już, że długość wynosi 186 m. Uzupełniam teraz dane - szerokość to 30, zanurzenie 11,5, a wysokośćburtowa (od stępki do pokładu) 16, 80 m. Do Gdyni statek wchodził z niewielkim zanurzeniem (ok 4,20 m), a więc raczej z pustymi ładowniami. Kilka dni później, tuż przed opuszczeniem portu, zanurzony był już całkiem mocno. Z tego wniosek prosty , że przyszedł tu, by ładunek zabrać, a nie wyładować.

Nie mam pojęcia, co konkretnie wsypywano w głąb statku, ale z pewnością był to ładunek sypki. „Dorine” stała bowiem przy Bałtyckim Terminalu Zbożowym (Baltic Grain Terminal), obsługującym wszelkiego rodzaju ładunki zbożowe, jak pszenica, jęczmień, żyto, nasiona rzepaku oraz surowce paszowe, jak śruta sojowa, rzepakowa oraz wysłodki buraczane.

„Dorine” nie zobaczymy już nigdy w żadnym porcie. W lutym tego roku zmieniła flagę z cypryjskiej na panamską. Teraz nazywa się „Bolkar”. Nie ma go na aktualnej liście PŻM. Polsteam Shipping Agency, spółka powstała 1 lutego 1999 roku w efekcie przekształceń strukturalnych w ramach Grupy Polskiej Żeglugi Morskiej, również go nie wyszczególnia (dane jeszcze gorące, z 5 maja 2016).

Pozostanie nam więc tylko wspomnienie chwili, „Dorine” jeszcze w barwach PŻM i holowniki jeszcze w barwach i ze znakiem także już nieistniejącego gdyńskiego WUŻu.



Gdynia, 16 sierpnia 2013

© Antoni Dubowicz  

 

 

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: