26kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Z panem Pawłem na wysokościach!

00 DSC 0528nb

Była niedziela, 7 sierpnia, godzina 19:00. Na dobrą sprawę już wieczór, choć można też powiedzieć – późne popołudnie. O tej porze roku słońce wisi bowiem na niebie długo, do zachodu była jeszcze przeszło godzina. Ja jednak wracałem już do domu. Kręciłem się po porcie od kilku godzin i byłem już nieco znużony. Nie sądziłem też, że może mi się jeszcze przytrafić coś interesującego.

No i masz, nic bardziej mylnego! Przechodząc nabrzeżem Rumuńskim koło rozładowywanego właśnie statku „Star Ismene” (to niezwykle ciekawa jednostka i wrócę do niej w którychś z kolejnych Morskich Kadrów) dostrzegłem jakiś ruch przy „Krystynie”.

Krystynie? - zapytacie – jakiej Krystynie? No, przy Krystynie – żurawiu. Portowym żurawiu. Nowoczesnym, samojezdnym żurawiu, pracującym od pewnego czasu w Bałtyckim Terminalu Drobnicowym Gdynia. W każdym razie tak głosi wielki napis na jego obrotowym korpusie w kolorze żółtej ochry. Napis jest już nieaktualny, od czerwca 2015 terminal ten nazywa się OT Port Gdynia. Jednak pomimo tego, iż namalowanie nowego logo to tylko drobny kosmetyczny zabieg, być może nie ma na niego czasu. Portowe dźwigi muszą bowiem w pierwszej linii pracować, a nie stać w lakierni! „Krystyna” więc (wraz ze swoją nieco większą siostrą „Ireną”) pracuje dzielnie, rozładowując przychodzace do gdyńskiego portu statki z drobnicą i inną masówką – te duże i te największe, ponad 250 metrowe. Pracuje nawet w niedziele, czego najlepszym dowodem właśnie ta historia. Oto kilku pracowników w ubraniach roboczych podjechało wózkiem akumulatorowym pod „Krystynę”. Jeden z nich zaczął wspinać się kręconymi schodkami w kierunku zawieszonej wysoko nad ziemią kabiny. Był to, jak się wkrótce okazało, pan Paweł –operator, pilot i kierowca. Spędziłem z panem Pawłem niezapomniane chwile na wysokości!

Jak do tego doszło? Po prostu. Jeden z pracowników, widząc jak wpatruję się głodnym wzrokiem w tę scenkę zapytał mnie, być może nie całkiem na serio, czy nie miałbym ochoty dołączyć do pana Pawła? O coś takiego dwa razy pytać mnie nie trzeba, sekundę później byłem już w połowie schodów, a dwie sekundy później witałem się z panem Pawłem w prawie całkowicie przeszklonej kabinie. Widok na port był stamtąd oszałamiająco piękny, jedyny w swoim rodzaju! To chyba najwyżej położone miejsce pracy w gdyńskim porcie. Oczy pana Pawła, siedzącego na wygodnym fotelu, znajdowały się prawie 21 metrów nad poziomem nabrzeża! Sprzęty zaś, które go otaczały, przywodziły na myśl wszystko, tylko nie trzy wajchy dźwigowego (takie marne wyobrażenie miałem do tej pory o dźwigowych). Tymczasem pan Paweł miał przed sobą zestaw monitorów, na dolnym ekranie wyświetlały się szczegółowe informacje o pracy wszystkich funkcji żurawia, na górnym obraz z kamery, pozwalający na absolutnie precyzyjne sterowanie podnośnikiem, hakiem czy też chwytakiem, w zależności od tego, co akurat było w uzyciu. Dwa wielofunkcyjne dżojstiki (wybaczcie mi to słowo), umieszczone ergonomicznie przy oparciach fotela, skojarzyły mi się z grą komputerową lub drążkami pilota odrzutowca – choć w tym wypadku idzie bardziej o precyzję niż tempo, prędkość nie jest więc raczej ponaddźwiękowa. Żuraw jest samojezdny, porusza się za pomocą dwunastu zestawów skręcanych kół o hydraulicznym zawieszeniu (każdy zestaw po cztery koła), napędzanych przez silnik o mocy 400 kW, co pozwala na jazdę z prędkością 5,40 km/h, czyli w tempie piechura. Wysięgnik o długości 45 metrów, zawieszony na wysokości 15,4 metra, dobre 6 metrów poniżej kabiny, pozwala na pracę w promieniu 40 metrów od osi żurawia, co wystarcza na obsługę dużego bulk carriera czy też kontenerowca „handy size”, z maksymalnie 12 rzędami kontenerów obok siebie. Zakres wysokości podnoszenia sięga od 12 metrów poniżej poziomu kei do 48 metrów powyżej kei w odległości  10 m od osi (lub też 22 metrów w odległości od osi 40 metrów). Udźwig wynosi od 11,4 do 84 ton, w zależności od trybu pracy i wysięgu. Żuraw potrafi podnosić i opuszczać ładunek z prędkością 90 metrów na minutę, co umożliwia przeładunek 1.000 ton „masówki” na godzinę (względnie 35 kontenerów). Żuraw ten waży 241 ton.

Tyle o „Krystynie”. Choć nie, należaloby jeszcze sprecyzować, że jest to żuraw portowy LMH 280, produkt firmy Liebherr, co zresztą również można przeczytać na boku korpusu. A skoro już jesteśmy przy tym, drugi żuraw, ten silniejszy, czyli wspomniana już „Irena”, to model LMH 400 o udźwigu 104 ton i efektywnym wysięgu do 48 metrów. W ofercie Liebherra są jeszcze potężniejsze żurawie tego typu (LMH 420, LMH 550 czy LMH 600 – o udźwigu 208 t i wysięgu 58 m), ale tak wielkich statków w Gdyni nie było, nie ma i prawdopodobnie nie będzie.

Tymczasem pan Pawel manewruje „Krystyną” z uwagą i wielką wprawaą. Dzisiejsza praca polega w zasadzie „tylko” na przestawieniu żurawia z jednego na drugi koniec Nabrzeża Rumuńskiego, pod zacumowany tam masowiec o dźwięcznie brzmiącej nazwie „TE HO”. To duży statek o długości 225 m i szerokości 32,5 m, pojemności brutto 41.372 GT i nośności DWT 77.834 t. Zbudowano go w 2004 roku, pływa pod flagą Panamy, do Gdyni przyszedł z Bremerhaven, a za kilka dni ruszyć miał do Ju’Aymah Crude & LPG Terminals w Arabii Saudyjskiej.

 „Tylko” wziąłem w cudzysłów, ponieważ było to jednak trochę wiecej, niż kilkusetmetrowa nawet przejażdżka wzdłuż kei. Drogę tarasowały bowiem dwa żurawie szynowe i szeroka rampa przed portową halaą magazynową. Musieliśmy więc skręcić w uliczkę między magazynami, przejechać na druga stronę, po czym ulicą Rumuńską do placu składowego XXII, by tam znów skręcić i ustawić się na nabrzeżu tuż przy burcie „TE HO”. Nietrudno się domyśleć, że nie szliśmy na pełnym gazie, wykrzesując z silnika, ile się tylko da, lecz jechaliśmy uważnie, krok po kroczku, wspomagani przez poruszające sie pod nami na nabrzeżu „mrówki”, machające rękami to w prawo, to w lewo, od czasu do czasu mówiące coś w telefon. Cała ta operacja trwała więc równo trzy kwadranse.

Gdy schodziłem z „Krystyny”, słońce już naprawdę chyliło się ku zachodowi. Na masowcu zapalono światła, na horyzoncie czerwieniło się jeszcze niebo.

„TE HO” załadowywano przez dwa kolejne dni. Nie wiem, co konkretnie pan Paweł ładował do jego wnętrza, w każdym razie musialo tego być dużo. Gdy widziałem statek dwa dni później, we wtorek, siedział w wodzie dwa i pół metra głębiej, a już w środę wyszedł z Gdyni i popłynął na Bliski Wschód.

W tych kilku dniach pan Paweł pracował w swojej podniebnej kabinie jak zawsze - bez towarzystwa, bez kamer i natrętnych fotografów, pytających o rzeczy, które dla niego były oczywiste. Myślę, że praca ta,wymagająca absolutnej precyzji i sporych umiejętności manualnych trudna jest nie tylko dla tego, że obarczona dużą odpowiedzialnością i presją czasu (czyli zarobionych lub nie zarobionych przez port pieniędzy). Bardziej dotkliwa jest chyba izolacja. Pan Paweł przez cały dzień siedzi w swojej kabinie zupelnie sam. Nie ma do kogo zagadać, nie ma z kim zakurzyć (jeśli kurzy) czy w małej przerwie napić się kawy (on nie ma małych przerw). Dopiero po czterech godzinach „izolatki” przysługuje mu pół godziny przerwy. Akurat tyle, by zejść siedem pięter po kręconych schodach, przejść do najbliższej kantyny czy też toalety, o ile w ogóle jest jakaś w pobliżu- i wdrapać się z powrotem do kabiny. Ot, i już po przerwie!

Mam nadzieję, że pan Paweł, oprócz wszystkich posiadanych zdolności, jest również estetą i wrażliwą na piękno duszą. Byłem z nim przez trzy kwadranse zaledwie, ale odniosłem wrażenie, że – jak na samotnika, jest on osobą niesłychanie pogodną i towarzyską. Czego chciałbym też życzyć zarówno sobie, jak i wam wszystkim!

© Antoni Dubowicz 2016

 

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: