26kwiecień2024     ISSN 2392-1684

Niedziela w Nexø - port

00 DSC 1425-k

Nexø, Bornholm, 26.06.2011

W niedzielę w porcie rybackim dominują mewy. Nadciagają wielką chmurą z każdym wracającym z morza kuterkiem, aby głośno jazgotać i bić się o każdą wyrzuconą za burtę rybę. Rybacy nie mają nic przeciwko temu, więc żadna mewa nie odfrunie z Nexø głodna.

01 DSC 1120-k

Kutry są najczęściej stare, drewniane i mają jasnoniebieskie burty. Z rybakami porozumieć się można łatwo, pozdrawiając ich po duńsku: hej! To magiczne i nietrudne słowo otwiera wiele drzwi i wywołuje przyjazne uśmiechy. W razie dalszej konwersacji można przejść na angielski, znają go wszyscy.

Jeśli zaś przypadkiem spotkacie kogoś, kto na przyjazne –hej! nie zareaguje (a nie jest mewą), trafiliście prawdopodobnie na rodaka na wycieczce rowerowej. Bornholm to raj dla rowerzystów i jest ich tam cala masa. Ale kutry ich nie interesują, więc towarzyszyło mi tylko rozkrzyczane ptactwo.

02 DSC 1121-k

Kiedy byłem mały, rybaka wyobrażałem sobie jako dużego faceta w gumiaku i z nieodzowną fajką. Myślę, że jakiś wpływ na to miała będąca wtedy w obiegu aluminiowa pięciozłotówka z nieco jezusowym rybakiem ciągnącym sieci oraz pewien znaczek pocztowy z końca lat czterdziestych, na którym rybak wyglądający jak Sean Connory w roli mnicha w „Imieniu Róży” trzyma w rękach taaaaaaką rybę!

Skąd wzięła się fajka, nie wiem, nie pytajcie. Takie są już wyobrażenia, że często nie wiadomo, skąd się biorą i dlaczego. Więc wcale się nie zdziwiłem, jak w upalne niedzielne popołudnie w komponowany właśnie obraz z mew, pustych palet i skrzynek na ryby wtargnął nagle rybak.

Wyglądał identycznie jak ten zapamiętany z dzieciństwa, tyle że kompletnie inaczej. Rozumiecie? I miał fajkę!

Hej! przywitałem go, naciskając automatycznie na spust migawki. Chyba odpowiedział, w każdym razie zza skrzynek, za którymi zniknął, dolecialo do mnie jakieś mruknięcie.

03 DSC 1125-k

Nie wiem, co sobie myślą rybacy na widok wścibskiego faceta zaglądającego im z aparatem do ładowni. Nikt raczej specjalnie nie lubi, jak ktoś przy pracy patrzy mu na ręce. Więc ucieszyłem się, jak pojawił się ten Pan Jeszcze Bardziej Ciekawski, prawdziwy, najprawdziwszy Duńczyk, a nie rodak z rowerowej wycieczki ani też żadna inna turysta.

A propos rowerów: sprzęt naszych cyklistów, który widziałem na przystani, wzniecił we mnie spory niepokój. Wiele rowerów było oflagowanych, na jakichś patykach powiewały biało-czerwone szmatki. Zauważylem też kilka przytroczonych do bagażu obrazków z Janem Pawłem II, przepraszam, Janem Pawłem WIELKIM (tak głosił podpis). Wizja pedałowej pielgrzymki, z flagami i świętymi obrazkami, zawodząca „Boże coś Polskę”, przetaczająca się przez Bornholm przeraziła mnie na dobre. Zacząłem rozglądać się za megafonami i kapralem w sutannie. Całe szczęście, nie było ich.

Z panem rowerzystą zajęliśmy się więc podpatrywaniem rybaków sortujących i patroszących ryby. I było nam z tym naprawdę bosko!

04 DSC 1124-k

Wybierając się do Nexø pomyślałem o wszystkim. Miałem wystarczająco dużo złotówek i euro. Jednak całkiem wyszło mi z głowy, że na Bornholmie nadal płaci się duńskimi koronami. No i jak tu teraz kupić rybę prosto z kutra? Nic to, dla chcącego nic trudnego, jakoś przecież się dogadamy.

- To ma byc taka, czy taaka, czy może taaaaaka ryba? – zapytał mnie rybak. A ja w tym momencie zapomniałem na śmierć, jak jest po duńsku: -  wszystkie trzy, ale móglby mi je Pan może zapakować próżniowo, bo długa droga przede mną, a w plecaku nie mam akurat lodówki? -  Głupia sprawa!

Siłą rzeczy ograniczyliśmy konwersację do wymiany uprzejmości. -Hej!-  -Hej!-  Trochę szkoda.

Zamiast rybek mam więc tylko to pamiątkowe zdjęcie. Ale nim mogę się z Wami podzielić!

05 DSC 1130-k

Drewniany, czternastometrowy kuterek R152 DITTE MADS, co znaczy tyle co Ditte Mads (dwa imiona), zbudowany został w 1967 roku w stoczni JÆRGERSPRIS BÅDEBYGGERI w Jægerspris. Wtedy nazywał się INGE, a jego portem macierzystym był Kalundborg. Na burcie nosił numer KR142. W 2006 roku zmienił imię na HANNE i z numerem HG142 zachodził do Hirtshals. We wrześniu 2006 roku trafił jako ONKEL SAM do Nexø. Dostał kolejny numer R211, ale kilka miesięcy później zmieniono go na R219. W maju ubiegłego roku wreszcie przemianowano kuter na DITTE MADS, pozostawiając na nim numer R219, który jednak już po dwóch tygodniach zastąpiono przez R152. Ten numer widnieje na jego burtach do dziś.

Straszny galimatias z tymi numerami. O co w tym wszystkim chodzi, wie być może właściciel DITTE MADS, pan Steffen Larsen z Nexø, ja jakoś żadnej logicznej systematyki odkryć nie potrafię.

06 DSC 1215-k

W „wylizanym do czysta” porcie rybackim czuje się swieży zapach morskiego powietrza.

Tego się niby i oczekuje, ale po chwili uzmysławiacie sobie, że jednak coś jest nie tak. Tu wcale nie cuchnie rybą! Nigdzie też nie znajdziecie żadnych rybich odpadków.

Zgadnijcie, dlaczego?

07 DSC 1424-k

Mogłoby sie wydawać, że zwiedzanie rybackiego portu to tylko krótki niedzielny spacerek. Zapomnijcie! Po trzech godzinach łazęgi w upalnym słońcu mam nabrzmiałe stopy i jestem ogólnie złachany, a nie obszedłem nawet połowy.

Chwila przerwy. Siadam na schodkach jakiegoś magazynu portowego, pogryzam duński chleb z zakalcem i sezamem (tutaj doceniam zalety wielofunkcyjnego scyzoryka, który towarzyszy mi zawsze) i ładuję w siebie niezdefiniowaną rybę z duńskiej puszki, na widok której mewy odwracają się ze wstrętem.

Jak oni to robią, ci Duńczycy, że świeżutka ryba z kutra zamienia się w nieokreślone smakowo coś? Z serem radzą sobie podobnie, co miałem okazję stwierdzić już przed laty. Nieważne! Istotne, że w końcu siedzę. Słucham krzyku mew. I to właśnie on powoduje, że w mojej głowie zaczyna śpiewać boski Otis. Sittin’ on the dock of the bay…

08 DSC 1200-k

Nie dla każdego niedziela oznacza to samo.

Dla rybaków wracających z morza to normalny dzień pracy. Kuterki, cumujące w ostatnim basenie, przy stoczni, wyglądają wprawdyie na uśpione i zastygłe w świątecznym letargu, ale to pozory. Na każdym z nich ktoś jest i coś majstruje. Tu się coś domaluje, tam jakąś deseczkę wymieni, tu w maszynie podłubie. Tyle, że z zewnątrz tej pracy nie widać, wszystko odbywa się w spokoju i cichutko.

Z kolei dla pastora w kościółku św. Mikołaja niedziela to jedyny w tygodniu dzień roboczy. O ile dobrze zrozumiałem po duńsku, odprawiana jest JEDNA msza. Co on robi od poniedziałku do soboty? Może wędzi ryby? Byłoby to całkiem po bożemu.

Dla mnie, latającego tam i z powrotem wokół basenów największego portu na Bornholmie, od falochronu do falochronu (mówię Wam, to całkiem niezły maraton!) to jak party na XTC, szaleństwo do granic wycieńczenia.

A dla mew to po prostu trochę spokojniejszy dzień i nieco mniejsza wyżerka.

09 DSC 1327-k

LEGO jest pomysłem duńskim. Niejaki Kirk Kristiansen założyłl w Billund w 1932 roku firmę produkującą plastikowe klocki. Rodzinne przedsiębiorstwo jest dziś piątym co do wielkości na świecie producentem zabawek i działa w ponad 130 krajach.

5 lat po powstaniu LEGO inny Duńczyk, J.P.A. Espersen, rybak i syn rybaka, wpadł na pomysł, aby złowioną rybę zacząć mrozic, aby mogła dotrzeć do odbiorców w głębi kraju w stanie nadającym się do spożycia. W Rønne na Bornholmie otworzył chłodnię, która początkowo obsługiwała 150 miejscowych rybaków, aby w kolejnych latach opanować rynki całej Europy, a z czasem także USA. Dzisiaj Espersen jest nie tylko producentem bloków mrożonych ryb, ale i światowym liderem w dziedzinie przetwórstwa ryb białych, jak dorsz, plamiak, hoki, mintaj i czarniak. Nowoczesne zaklady produkcyjne znajdują się w Danii, na Litwie, w Chinach i w Polsce. W Nexø również stoi calkiem spora chłodnia.

Nic na to nie poradzę, ale patrząc na skrzynki Espersena widzę klocki LEGO.

10 DSC 1248-k

Gdy zapytacie, po co pojechałem do Nexø, odpowiem bez wahania - aby spotkać się z LOUISĄ THOMSEN! - mimo, iż jadąc tam wcale jeszcze nie wiedziałem, że ona w ogóle istnieje.

11 DSC 1251-k

LOUISA THOMSEN to 14 metrowy stateczek, zbudowany w 1965 roku w stoczni ANDERSEN & FERDINANDSEN SKIBS- OG, BÅDEBYGGERI w Gilleleje. Nadburcia ma stalowe, ale kadłub jego jest jeszcze z drewna. Dzięki temu, mimo wieku, zachowuje nadal piękną, czystą, nieskalaną formę, bez różnych wklęśnięć i stłuczek, widocznych na przykład na „moich” blaszakach z Władysławowa.

Prujący wodę kuterek to widok, który chyba nigdy mi się nie opatrzy.

12 DSC 1304-k

Rodzina ryb latających (Exocoetidae) powiększyła się o zupełnie nowy, nieznany dotąd gatunek. Odkryłem go ja, budowniczyruin, nie na Oceanie Spokojnym, nie na Oceanie Indyjskim, nie na Oceanie Atlantyckim, tylko na Morzu Bałtyckim, ściślej mówiąc w rybackim porcie Nexø na Bornholmie! Zdarzyło się to w ostatnią niedzielę czerwca 2011, kiedy obserwowałem rybaków na kutrze Louisa Thomsen, patroszących i sortujących złowioną rybę. Cechą szczególną tej bałtyckiej odmiany latających ryb jest fakt, iż nie posiadają one dużych, przypominających skrzydła płetw piersiowych. Ale jak one latają! JAK ONE LATAJĄ!

Nazwałem je Exocoetus Nexorus i tak proszę opisywać je w encyklopediach i podręcznikach.

13 DSC 1287-k

Zajmijmy się cechami szczególnymiExocoetus Nexørus. Otóż od innych gatunkow oceanicznych róznią się one tym, że dokonują w życiu tylko jednego lotu. Lub, według innych wyliczeń, dwóch: pierwszego i ostatniego.

Na starcie pierwszego lotu znajduje się dwóch rybaków z ostrymi nożami do patroszenia. Ostatni lot jest dwutorowy, rybie wątróbki lądują w dużej kadzi, zaś wypatroszone ryby w specjalnym przepierzeniu, skąd trzeci rybak je garściami wybiera i pakuje do skrzynek.

W nich właśnie latające ryby opuszczają pokład kutra.

Gwoli ścisłości naukowej podaję, iż kuter, na którym dokonałem odkrycia to Louise Thomsen z Sønderborg o znakach burtowych SØ16.

14 DSC 1293-k

Dla tych, co dopiero teraz włączyli telewizor, przypominam: w Nexø odkryłem nową, bałtycką odmianę ryb latających (Exocoetus Nexørus). Z wyglądu to wypisz wymaluj dorsz, ale ile toto waży? Tego nie wiem, ale rybak przy wadze dba o to, aby wszystkie skrzynki z latającą rybą ważyły tyle samo.

Niech pomyślę. Filetowany „dorsz w worku”, którego wcisnął mi swego czasu pewien oszust w Helu jako pierwszej jakości towar, miał po rozpakowaniu rozmiary od maleńkich skrawków dla kota do przeszło półkilogramowych wielkoludów. Moja Ewunia straaaasznie sie uradowała, jak wpadłem w nocy do domu z ta niespodzianką. Jeszcze bardziej się ucieszyła, jak już ze mnie wycisnęła, ile za te ryby zapłaciłem! Ale faktem jest niezaprzeczalnym, ze filety smakowały wyśmienicie! Nie tylko nam. Wszyscy nimi obdarowani (a było ich wielu) bardzo je sobie chwalili.

O wadze i walorach smakowych latających ryb najwięcej opowiedzieć mógłby nam właśnie rybak z kutra Louise Thomsen, w związku z czym odbyłem z nim krótki wywiad.

-Hej!- powitałem go nienaganną duńszczyzną.

-Hej!- odpowiedział, chyba również po duńsku, aczkolwiek jego –hej- brzmiało całkiem inaczej niż moje –hej-.

Postanowiłem, że lepiej będzie tej rozmowy nie kontynuować.

15 DSC 1297-k

Historia odkrytych przeze mnie w Nexø „latających” ryb (Exocoetus Nexørus) kończy się w tych kolorowych skrzynkach, pod grubą warstwą sypanego szuflą lodu. Zaraz przyjedzie sztaplarka i zabierze paletę ze skrzynkami do portowej chłodni.

Już ich więcej nie zobaczę, chyba że to właśnie one zamieniają się potem w mozolnym i skomplikowanym technologicznie procesie odbierania rybom jakichkolwiek wartości smakowych w to coś, co wybierałem z puszki kilka kadrów wcześniej.

Ale w to jakoś nie mogę uwierzyć – hej! -

16 DSC 1421-kk

Wracając raz jeszcze, po raz ostatni, obiecuję, do tematu bałtyckich ryb latających (Exocoetus Nexørus) – oto obrazek, który w myślach zatytułowałem: AIR MEWA - LOTY Z INSTRUKTOREM!

17 DSC 1103-k

17a DSC 1105-k

17b DSC 1107-k

Patrząc na LOT Z INSTRUKTOREM moja Ewunia napomknęła coś półżartem o Wodnym Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym Jej Królewskiej Mości. Ta uwaga podsunęła mi myśl, aby całkiem na serio te niedzielne obrazki uzupełnić o „prawdziwego” ratownika.

Oto on, T-23 Leopold Rosenfeldt, stacjonujący w stacji SAR w Nexø 23-metrowy kuter typu Kattegat (rok budowy 1989). Jeśli będąc na morzu w okolicach Bornholmu znajdziecie sie w opałach – dzwońcie pod numer +45 56942416. „L. Rosenfeldt” ruszy na pomoc w dzień i w nocy, o każdej porze roku i w każdych warunkach pogodowych.

Kystredningstjenesten – din sikkerhed på havet!

18 DSC 1301-k

„Ditte Mads” przepływa pyrkocząc przez baseny portowe, udając się do kei, przy której zacumuje na resztę dnia.

Rozgladając się w necie znalazłem przypadkowo filmiki duńskich pasjonatów, utrwalających pyrkotanie kutrowych silników. Jest tam cała systematyka wysokoprężnych diesli, każdy o charakterystycznym, własnym, wyjątkowym brzmieniu. Pasja taka mnie nie dziwi. Sam z bratem ćwiczyłem się w rozróżnianiu przejeżdzających za oknem tramwajów. Po charakterystycznym hałasie wiedzieliśmy w ciemno, czy jedzie to 15-ka z numerem bocznym 147, czy też „czwórka” na Górczyn, z numerem 223. Byliśmy w tym naprawdę dobrzy! Miałem wtedy jakieś 10 lat.

Oczywiście jeszcze nie wiedziałem, że kiedyś, w pewną czerwcową niedzielę będę siedział w porcie rybackim w Nexø, gapiąc się na kutry. Ale czapkę kapitańską już miałem! Zrobiłem ją sobie z bristolu i ozdobiłem orzełkiem i kotwicą, wyciętymi ze sreberek od czekoladek.

19 DSC 1463-k

Siedząc w porcie i gapiąc się na morze zauważyłem przesuwające się nisko nad horyzontem dziwne obłoki, szybujące kursem pod prąd i pod wiatr. Zdziwiło mnie to i zacząłem je obserwować.

Kiedy zbliżyły sie do brzegu na tyle, aby móc rozpoznać więcej szczegółów, okazało się, że sprawcą ruchu jest znajdujący się w centrum rybacki kuter. Same obłoki zaś okazały się być CHMURAMI MEW!

20 DSC 1469-k

Otoczony wrzaskiem mew między główki wejściowe portu w Neksø wchodzi wracający z połowu kuter. To ROMUS, oznaczony na burtach znakiem R77, 14 metrowy stateczek o konstrukcji z tworzyw sztucznych, zbudowany w 1986 roku w FÅBORG YACHTVÆRFT A/S. Kuter płynie „co koń wyskoczy”, a ma ich pod pokładem 175. Rybaków czeka jeszcze masa roboty, zanim będą mogli pójść do domu. Spieszą się więc, żeby skończyc jak najwcześniej. Nic dziwnego, oni też chcą mieć choć trochę z niedzieli.

21 DSC 1474-k

ROMUS, z ładowniami pełnymi ryb, pędzi wytyczoną przez falochrony wejściowe długą alejką na miejsce rozładunku w portowym basenie. W „maszynie” zmobilizowane są wszystkie 175 konie, aby zyskać każdą chwilę uciekającej coraz bardziej niedzieli. „Wio, siwki”, chciałoby się zakrzyknąć po naszemu. Ale w jazgocie drących się wniebogłosy mew trudno nawet usłyszeć swój własny głos.

22 DSC 1480-k

Niebo nad przemysłową stroną portu w Neksø (tam cumują często nasze kutry, dostarczające duńczykom surowiec na rybną paszę) zaludnione jest krzykiem mew i gęstniejącą pajęczyną chmur.

A co na lądzie? Zewsząd ściągają rowerowi „pielgrzymi”, czekający na zaokrętowanie na prom do Kołobrzegu. Chyba będzie nam ciasno. Posiedzę jeszcze chwilę, pogapię się w niebo. Już mi żal stąd odjeżdżać.

23 DSC 1483-k

Czas pożegnać się z Neksø. Zaraz zaokrętuję się na katamaran Jantar, obsługujący regularną linię Kołobrzeg-Bornholm. Oprócz nieprzeliczonej masy rowerów statek zabiera 288 pasażerów, którzy w prawie pięciogodzinnym rejsie mają do dyspozycji kawiarnię, dyskotekę i restaurację, które równocześnie pełnią rolę salonów.

W tym rejsie zabrakło jednak miejsc w salonach, w związku z czym część pasażerów miała miejsca stojące na najwyższym, odkrytym pokładzie łodziowym. Może dlatego, mimo spokojnego morza, część, szczególnie młodszych podróżnych zaczęła po jakimś czasie „sztormować”.

Koło północy, już w Kołobrzegu, mijały mnie gromady nieoświetlonych rowerzystów, mknących ulicami miasta. Niektórzy z nich byli najwyraźniej wciąż jeszcze na morzu i walczyli ciężko z wiatrem i sztormową falą. Na campingu okazało się, że zapomniana tam moja komórka się niestety nie odnalazła.

Ale to już całkiem inna historia.

 

© Antoni Dubowicz 2011/2013

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Komentarze  

+1 #1 Anonymous 2013-07-16 16:22
Wspanialy reportaz. Czyta sie jednym tchem i do tego genialne zdjecia!!!
Cytować

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: