Dzień na kutrze, 29 grudnia 2010, część 2
- Post 19 czerwiec 2013
- Odsłony: 4704
Zimowy, szary, grudniowy dzień w porcie we Władysławowie. Ciąg dalszy opowieści, rozpoczętej tutaj: http://naszbaltyk.com/morskie-kadry-antka/504-dzien-na-kutrze-29-grudnia-2010-czesc-1.html
Ostrożnymi manewrami do przodu i do tyłu próbujemy skruszyć zalegający na wodzie lód, tak aby móc dojść do burty WŁA-305. To praca na styk, więc „oko”, stojące z odbojnikiem na rufie, musi być w stałym pogotowiu. W roli lodołamacza kuter radzi sobie zadziwiająco dobrze, ale dźwięki są dość okropne!
Podczas, kiedy kuter manewruje w lodzie przy burcie WŁA-305, ja śmigam po pokładzie, wybierając miejsca, z których możnaby strzelać obiecujące kadry. Nie wiem czemu, ale mam takie niejasne przeczucie, że wiedza ta może mi się jeszcze kiedyś przydać.
Manewry naszego statku zainteresowały mewy, które z głośnym krzykiem zaczęły kręcić się wokół nas. Widocznie kuter w ruchu kojarzy im się z posiłkiem. Przyglądam im się z ciekawością, usiłując zrozumieć, co krzyczą. Widzę, ze i pan Leszek zwrócił na nie uwagę.
Uff, nareszcie udało nam się podejść do WŁA 305 wystarczająco blisko, aby podać cumy. Dopiero teraz zauważam, że nie wszyscy jesteśmy na kutrze, część załogi pozostała na lądzie. Jeden z rybaków czeka teraz na rufie WŁA 305, aby przyjąć rzuconą cumę. No, ten rzut nie wygląda mi najlepiej!
Cuma dziobowa obłożona. Czujne oko rybaka sprawdza, jak wygląda sytuacja na rufie. Tuż przed nami wznoszą się dzioby dwóch jednostek należących do władysławowskiego "Szkunera". WŁA-308 to nieomal nasz bliźniak (typ B-410), zaś WŁA-310 to trochę większy i nowocześniejszy trawler z serii B-280.
Stoimy. Szybka kontrola sytuacji, co dwie pary oczu to nie jedna! Oczy na pierwszym planie należą do pana Leszka, prawdziwego właściciela „mojego” WŁA. Miny panów są dość sceptyczne. Chyba jednak będziemy bardzo przeszkadzać, cumując w tym miejscu.
Znaczy, decyzja zapadła, odchodzimy! Musimy znaleźć sobie nowe miejsce do zaparkowania. Pan Leszek gna po oblodzonych skrzynkach ze zręcznością akrobaty. A że jest bardzo ślisko, możecie mi wierzyć! Popuszczaj cumę na dziobie! Jeszcze trochę, luzuj, luzuj! Odchodzimy!
Kolejne przejście obok WŁA-291. Po tych kilku jakże intensywnych godzinach na pokładzie „mojego” WŁA witam się z nim jak ze starym znajomym. Tym razem jednak nie cofamy się, tylko przemykamy obok, aby zacumować tuż przed jego dziobem przy WŁA-307, kutrze o czerwonych burtach.
Podejść do WŁA-307 było dość łatwo. Ale dobić na styk okazuje się nieprzewidzianie trudne. Gruby lód zbierający się między kadłubami nie pozwala nam dopchać naszego WŁA do burty sąsiada. Siła rąk nie wystarcza, więc próbujemy dociągnąć cumę za pomocą stalowej liny, nawijanej na bęben windy trałowej. Efekt jest taki, że statek aż stęka z wysiłku, kruszony lód trzaska z głuchym łoskotem, stalówka trze z piskiem o grubą blachę kluzy ... i nic! Metrowa prawie szpara między burtami nie chce się nijak zmniejszyć.
Na pokladzie lód i śnieg, a maszynista, zamknięty w gorącym przedziale pod pokładem, poci się przy częstych i niełatwych manewrach. Otwieramy więc luk maszynowni, aby dać mu złapać trochę świeżego powietrza. Odbywa się to oczywiście w biegu. Jak wszystko na kutrze.
Staramy się, statek napina wszystkie mięśnie, lód trzeszczy, ale się nie poddaje. Prawie metrowa szczelina między burtami jak była, tak jest. Mina pana Leszka jest nietęga!
Przejście z kutra na kuter potrafi być bardzo ekscytującym zajęciem. Ale między nami mówiąc -cieszę się, ze jestem tu tylko fotografem.
„Młody” spisał się na medal!
Psiakość, cholera! Nie chce dojść! Chyba podamy kolejną cumę. Jeśli jeszcze jakąś mamy!
No dobra, mamy jeszcze jedną cumę. Wygląda na to, że działa. Dochodzimy! Wybieraj z całych sił!!!
Ostatnie "przyłożenie się" do cumy. Będzie dobrze! Rufową wybieraj, motor stop. Gotowe!
Stoimy. Skończone manewry. Dość roboty na dziś, powoli można zbierać się do domu. Dla mnie to okazja, aby odsapnąć przed pożegnaniem się z kutrem. Popijając świeżo zaparzoną, gorącą kawę, skuty lodem port za oknami sterówki nie nie wydaje mi się już taki straszny.
Stoję w sterówce z kubkiem gorącej kawy w ręce, przede mną zamarznięty port i pokład kutra. I marzenia. Za mną zaś pan Leszek wyciąga z kieszeni banknoty z zaliczką dla młodych, którzy wybierają się wieczorem na dyskotekę. Wrócą jutro rano, aby przezbroić WŁA na szprotowe nety. Zapowiada się kolejny dzień ciężkiej harówy. Ale już bez fotografa.
Przez "wirującą szybę" widać łopoczącą na wietrze flagę. Czerwoną z białym krzyżem. Nie jest to jednak żadna z flag sygnałowych. To ukłon w stronę Danii, kraju, do którego "mój" WŁA się udaje. Kurs poprowadzi go bowiem do Nekso na Bornholmie, portu, który leżąc blisko naszych rybackich akwenów powoli staje się dla polskich kutrów drugim domem.
Schodzę z "mojego" WŁA, wynosząc całą masę wrażeń (legalnie) i wiadro z dorszem (nielegalnie). Jeszcze jedna, ostatnia fotka i żegnam się z panem Leszkiem i załogą, dziękując za ten portowy "rejs". Do widzenia! Wrócę tu niebawem, obiecuję!
Zimowy dzień jest krótki, zaraz zacznie się ściemniać. Zasiedziałem się na kutrze, do Helu już dziś nie dotrę. Ale może zdążę jeszcze przed zmierzchem do Jastarni?
© Antoni Dubowicz 2010/2013