Tall Ships’ Races 2009 Gdynia – dzień trzeci

00-005-nb

W roku 2009 punktem wyjściowym Tall Ships’ Races była Gdynia. Żaglowce przybyć tu miały 2 lipca, aby 5 lipca - po wielkiej paradzie na wodach Zatoki Gdańskiej - wystartować do regat do St. Petersburga w Rosji, Turku w Finlandii i Kłajpedy na Litwie. W pierwszych częściach opisałem, co działo się w Gdyni w dniach poprzedzających i w pierwszym dniu zlotu.

Sobota, 4 lipca 2009. Trzeci dzień zlotu.

Weekend, sobota, zlot żaglowców, na scenie głównej zapowiedziane na wieczór dwa koncerty, o północy pokaz ogni sztucznych – a do tego odbywający się w tym samym czasie Heineken Open’er Festival - tego dnia Gdynia zrobiła się za ciasna. Z miasta kilkusettysięcznego przerodziła się nagle w kilkumilionową metropolię, morską stolicę Bałtyku.

Ulicami przewalały się niezmierzone tłumy (obliczono, że w ciągu czterech dni miasto odwiedziło 2,5 miliona osób). Wczesnym popołudniem przejście ulicą 10 Lutego od dworca do Świętojańskiej było czynem desperackim, na Skwerze Kościuszki było jeszcze gorzej. Tam zlokalizowano centrum gastronomiczne dla głodnych i spragnionych gości - którzy zresztą w większości głodni przyszli i głodni poszli, ceny były bowiem z księżyca, a nawet z Marsa (przykładowo szaszłyczek na plastikowej tacce za ponad 40 złotych). W wielu punktach wprowadzono też żetony, co spowodowało dodatkowe zamieszanie i niezadowolenie. Najpierw bowiem ludzie stali w jednej kolejce po żeton, a potem w drugiej, by nim zapłacić. Żetony sprzedawano jednak tylko o wartości 5 złotych – więc woda mineralna, zamiast 3, kosztowała 5 złotych, bo reszty nie wydawano.

Poza gastronomią było też pełno bud z pamiątkami i morskimi dewocjonaliami. Ale oprócz „zwyczajnych” gadżetów można też było na przykład nabyć prawdziwy żaglowiec! Piękne, duże i drogie modele cieszyły się dużą adoracją chłopców w każdym wieku - od 10 do 70 lat z okładem. Oglądali je, robili zdjęcia – i na tym poprzestali. Nie kupowali, towar był za drogi. W ogóle ceny, mimo iż spadały na łeb – nadal były wysokie. Koszulkę, wartą pierwszego dnia 70 zł, w tę sobotę można było kupić za 40 zł, ale nadal nie szła.

Szalonym powodzeniem za to cieszyła się gdyńska fontanna (jeśli udało się ją komuś w tym ścisku znaleźć). Tam można było (za darmo!) usiąść na murku, wsadzić obrzmiałe nogi do wody i załapać się choć na małą chwilkę relaksu i orzeźwienia.

Przy Basenie Prezydenta o relaksie nie mogło już być mowy. Na nabrzeżach panował taki tłok, że zrezygnowałem z prób dotarcia pod jakikolwiek żaglowiec. Ich pokłady były zresztą równie zatłoczone.

Kolejka przed trapem zacumowanego na końcu Mola Południowego „Daru Młodzieży“ była także zdecydowanie za długa. Poddałem się więc i skupiłem na obserwacji powracającej z krótkiej wycieczki w morze „Pogorii”, po czym przespacerowałem się bulwarem nadmorskim wzdłuż plaży. Była pełna, ale w porównaniu z zapchanym miastem wydawała się być oazą spokoju.

Na jedną z imprez towarzyszących, występ młodych muzyków w ustawionym na placu przed Teatrem Muzycznym namiocie Żywca trafiłem przypadkiem. Był to szczęśliwy traf, bo muzyka była pierwszej klasy!

Wieczorem zmieniła sie pogoda. Spadł deszcz, który przerodził się w porządną ulewę!

Na finałowy koncert Bajmu szliśmy w strugach deszczu konstatując po dłuższej chwili, że idziemy pod prąd! Nie od razu dotarło do nas, że to fani, powracający z koncertu Perfectu, najwyraźniej równie przemoknięci, co szczęśliwi. Może i dobrze, że nie zostali na drugi koncert, bo z pewnością nie zmieścilibyśmy się wszyscy na placu przed sceną główną. Organizatorzy mówili później o przeszło stu tysiącach słuchaczy! Był to absolutny rekord w dziejach Skweru Kościuszki (i chyba obu występujących grup)

Bajm rozpoczął granie z opóźnieniem, ale parę minut przed 23:00 witana owacyjnie grupa stała już na scenie. Było głośno, a pani Beata ćwiczyła się w ariach koloraturowych (ma naprawdę bardzo mocny głos). W repertuarze nie było szantów, co słuchacze przyjęli jednak z godnością.

Dzień zakończył się strzelaniem ogni sztucznych, choć trafniej byłoby może powiedzieć, że się nie zakończył, lecz zaczął. Fajerwerki rozpoczęto bowiem strzelać z falochronu zewnętrznego tuż po północy. Wybuchały one nad, czy też za masztami „Daru Młodzieży” i pomimo wilgoci w powietrzu były imponujące. Huki wystrzałów, kolorowe błyski na nocnym niebie, okrzyki zachwyconej publiczności, muzyka –było to piękne zakończenie pobytu żaglowców w Gdyni. Po fajerwerkach zabuczały jeszcze syreny wszystkich biorących udział w zlocie statków, łącząc sie w finałowym akordzie.

Potem zaległa cisza. Zalogi na żaglowcach mogły wreszcie pójść spać. A spać musiały szybko, bo niedziela miała być dla nich dniem wytężonej pracy.

Czym zaś była dla mnie - opowiem w następnym, ostatnim odcinku.

Tekst i fotografie: © Antoni Dubowicz 2009,2014

Udostępnij na:

Submit to FacebookSubmit to Twitter

Dodaj komentarz

Kod antyspamowy
Odśwież

Przeczytaj również: